QOTE.

Estetyka estetyką, jednak liczy się też przekaz. I tu rozmowa z lemingiem, nawet tym nierasowym, napotyka na poważną trudność. Otóż osobnik ten nie widzi związku pomiędzy radosną twórczością wicepremiera Rostowskiego i jego zręcznością w operowaniu pudrem a rosnącym bezrobociem. Nie chce uwierzyć, że to konsekwencje rządowych decyzji powodują, iż Sebastian z marketingu, który przeniósł się do LOT, właśnie stracił pracę [kehm… – przyp. mój]. Nikt go nie przekona, że sklep na rogu upadł nie z winy leniwego właściciela, lecz z powodu polityki fiskalnej. Utrzymywanie starych korporacyjnych przywilejów i niejasnych układów również nie ma związku z tym, że nasz leming trafia na szklany sufit, że nie może awansować, bo nie jest z tego rozdania.
To jak z Warszawą – wszyscy kpią z zalanego od ponad pół roku tunelu Wisłostrady, szydzą z walących się w związku z budową metra domów, klną na korki i dziurawe chodniki, złorzeczą na zatłoczone i niedostępne przedszkola. Ale gdyby dziś ogłoszono wybory samorządowe, zapewne znowu wygrałaby z łatwością Hanna Gronkiewicz-Waltz i jej ekipa radosnych fachowców.
Dlaczego? Bo świat leminga to świat naczyń zupełnie niepołączonych. Nic, co dzieje się hen, na górze, nie ma wpływu na codzienny żywot leminga [podkreślenie moje – t.]. On bowiem widzi drzewa, a nie widzi lasu. Mało tego, poddany jest swoistej tresurze, iż dostrzeganie lasu, owych nitek powiązań, to uleganie spiskowej teorii dziejów, a stąd tylko krok do ruskiej, ha ha ha, bomby i rozpylanego helu. Czy można więc bezmyślnego dotąd konsumenta mainstreamowych papek przekonać, by przeszedł na inną dietę? By dostrzegł nieco inny wymiar rzeczywistości? Nie wiem, czy można; wiem, że trzeba. [Robert Mazurek, „W sieci”, 8/2013]

Cóż. Ująć w zasadzie nic. A dodać można już chyba tylko widzącego to samo sto lat temu [!] Tuwima i jego „Strasznych mieszczan”. Można, bo któż dzisiaj czyta jakieś poezje?

Straszne mieszkania. W strasznych mieszkaniach
Strasznie mieszkają straszni mieszczanie.
Pleśnią i kopciem pełznie po ścianach
Zgroza zimowa, ciemne konanie.

Od rana bełkot. Bełkocą, bredzą,
Że deszcz, że drogo, że to, że tamto.
Trochę pochodzą, trochę posiedzą,
I wszystko widmo. I wszystko fantom.

Sprawdzą godzinę, sprawdzą kieszenie,
Krawacik musną, klapy obciągną
I godnym krokiem z mieszkań – na ziemię,
Taką wiadomą, taką okrągłą.

I oto idą, zapięci szczelnie,
Patrzą na prawo, patrzą na lewo.
A patrząc – widzą wszystko oddzielnie
Że dom… że Stasiek… że koń… że drzewo…

Jak ciasto biorą gazety w palce
I żują, żują na papkę pulchną,
Aż papierowym wzdęte zakalcem,
Wypchane głowy grubo im puchną.

I znowu mówią, że Ford… że kino…
Że Bóg… że Rosja… radio, sport, wojna…
Warstwami rośnie brednia potworna,
I w dżungli zdarzeń widmami płyną.

Głowę rozdętą i coraz cięższą
Ku wieczorowi ślepo zwieszają.
Pod łóżka włażą, złodzieja węszą,
Łbem o nocniki chłodne trącając.

I znowu sprawdzą kieszonki, kwitki,
Spodnie na tyłkach zacerowane,
Własność wielebną, święte nabytki,
Swoje, wyłączne, zapracowane.

Potem się modlą: “od nagłej śmierci…
…od wojny… głodu… odpoczywanie”
I zasypiają z mordą na piersi
W strasznych mieszkaniach straszni mieszczanie.

Oczywiście ostatnia zwrotka stwarza nieograniczone możliwości dla chcących wywrócić kota ogonem… i widzących właśnie tylko ostatnią zwrotkę…

Z zamyśleń południowych.

Narzekamy – w zauważalnej części – na jazz. Że muzyka bez melodii, że to jakieś wynaturzenie, że nie wpada w ucho. A przecież jazz to pierwszy rodzaj muzyki, odbierany zakończeniami nerwowymi, najbardziej intuicyjny ze wszystkich gatunków, drzemiący w każdym z nas. Wystarczy tylko pozwolić mu się wydobyć, a jazz zagra sam, bez lat studiów ani jakiegokolwiek innego przygotowania.

Tak, zgadliście. Wczoraj kupiłem młodszemu Forkowi cymbałki.

W Łomży nie ma teraz żadnej roboty.

Autor DwóchGroszy rozpętał niedawno burzę w szklance wody, postulując kasację czerwonego pomysłu pn. płacy minimalnej. Zrobił się z tego oczywiście shitstorm, ale dwaj panowie przeszli samych siebie. Jako kontrprzykład podając sytuację z Ziem Odzyskanych, gdzie roboty nie ma prawie wcale i że byłoby jeszcze gorzej [tak, wiem, gdzie leży Łomża, cytowałem piosenkę]. I kilka wniosków, część z nich nader niepokojąca.

Po pierwsze – trzeba cechować się bezczelnością wyrastającą nawet ponad standardy przeciętnego inetowego flejma, żeby konsekwencje obowiązywania właśnie regulacji jak z mokrych snów PT czarnobiauej i innych od „solidarności społecznej” przedstawiać jako… poglądową lekcję kapitalizmu. To już nawet nie jest chamstwo, to po prostu przesada.

Po drugie – oczywistym jest, że brak płacy minimalnej spowodowałby „zaburzenia układu”. Okopani „płacą minimalną” straciliby pewnie robotę… którą wziąłby ktoś inny, będący [jeszcze] bardziej „pod nożem”. Ale im większy „ucisk”, tym robi się ciekawiej. Przy założeniu możliwości zbytu na poziomie umożliwiającym zwiększanie produkcji zatrudnienie znalazłaby nie jedna osoba, ale dwie! Żadne pobożne życzenia, zwykła kalkulacja. Przy spadku realnej płacy nieco mniej zatrudnienie nie zwiększyłoby się oczywiście [od razu] o 100%, ale ta sama kalkulacja spowodowałaby jego zwiększenie w skali populacji o tym zauważalniejszą część, im bardziej aktualnie teraz płaca minimalna odbiega od poziomu równowagi.

Mamy więc z grubsza alternatywę: albo zatrudniamy kogoś za X zł [płaca minimalna], albo dwóch ktosiów za nieco mniej [brak płacy minimalnej]*. Zwracam uwagę, że drugi wariant – oczywiście prokapitalistyczny – jest paradoksalnie dużo bliższy czerwonym postulatom „pracy dla każdego”, niż proponują te farbowane lewaki, drapujące się w szaty „obrońców ludu”. Tym samym dokonałem autodemaskacji jako lewicowiec i orędownik sprawiedliwości społecznej, o czym Ciupak wiedział już od dawna, a cała reszta podejrzewała.

Po trzecie – wariant „dwóch za mniej” nie dość, że sprawiedliwszy społecznie, nie wymaga dodatkowo zasiłku dla „nadmiarowego”, ergo powoduje oszczędności budżetowe, czego również lewacy prawdziwi i mieniący się dla niepoznaki centrystami nie są w stanie ogarnąć, wypytując mnie dla zmyłki o „propozycje oszczędności budżetowych, ale takie realne”.

Po czwarte – gdzie wg Was parszywy kapitalista ulokuje zebrane chytrze nadwyżki finansowe i dlaczego za granicą, a nie dokupi maszyn i urządzeń i dozatrudnia więcej ludzi, żeby jeszcze efektywniej gnębić proletariat? Odpowiedzi na /dev/null do końca dowolnego miesiąca.

Po piąte – pożyczam argumentację: skoro płaca minimalna jest takim nieprzeciętnym dobrodziejstwem, to dlaczego nie podnieść jej od razu pięciokrotnie? Wszystkim zrobiłoby się od razu pięć razy lepiej.

Po szóste – co jest lepsze dla kogoś „pod nożem”: nie dostać pracy za X zł, czy dostać pracę za nieco mniej?*

* – tak, też chciałbym, żebyśmy wszyscy byli młodzi, piękni i zarabiali nie wiadomo ile. Ale czasem się nie da. „Życie nie jest bajką, życie jest bitwą”.

I znowu mam Steama.

Od czasu chyba ostatniej notki w temacie wymieniłem kontaktowego emaila [macie rację, to chyba była greylista] na normalny. Zadziałało. A któregoś dnia… przestało działać. Kosztem paru godzin mojego niewyobrażalnie cennego czasu przytaszczyłem komputer pod kabel i podpiąłem go pod internety – tylko po to, żeby usłyszeć, że steam nie działa, bo z mojego kompa nie wychodzą pakiety. Minęło kilkanaście strzałów znikąd. W tzw. międzyczasie przeinstalowałem windę na świeżo zanabyty SSD [nienormalny jestem, nie widzę różnicy btw.], podmieniłem router [bye WRT54GL, welcome TP-LINK; czarny panel na białym tle wygląda jak obuw jazzmana albo estetyka wczesnokapitalistycznego młodego wilka IIIRP, ale to szczegół] i dzisiaj, korzystając z odrobinki czasu w jedzeniu żab, zadzwoniłem na helpdeskę mojego providera.

– Bry – powiedziałem. – Steam mi nie działa. Zmieniłem wszystko.
– A podpinał pan komputer bezpośrednio do internetu bez routera?
– Tak – warknąłem. – A poza tym umiem jeszcze przeforwardować porty na routerze, wsparty instrukcją zbudować tunel ssh, a kiedyś umiałem jeszcze napisać „Heko VorLd!” w BF, więc proszę mi oszczędzić ponownego przepinania wszystkiego i powiedzieć, czy pakiety ode mnie wychodzą, bom niecierpliwy już. O, na przykład teraz. Idą?
– Moment – odrzekł konsultant. – Skonsultuję się z administratorem.

Mijały dni. Wreszcie muzyka w słuchawce ucichła.

– Widzi pan, konsultowałem się z kolegą i wychodzi na to, że u nas jest dobrze, nie ma żadnej reguły blokującej na firewallu. Niemogęwięcpanupomóc. Dowidze…
– Moment! – wrzasnąłem, sprawa doszła do trzeciego szeregu. – A co dokładnie znaczy „u was jest dobrze”? Że regułek nie ma, to ogarniam, ale „dobrze” znaczy, że widzicie w końcu te moje pakiety, czy nie?
– Proszę zaczekać jeszcze moment…

Czy nie mogliby w ramach przerywników puszczać… bo ja wiem? Utworów zebranych Kornela Ujejskiego? Rozmówek birmańskich?

– No wychodzą od pana te pakiety. I co? Nie wracają?
– No jakoś im się nie chce i już. Może też już mają dość zielonej wyspy? – w zieleni to jeszcze mi przyszli do łba admini, ale tego już nie powiedziałem głośno.
– A może coś jest nie tak z pańskim steamem? Może dochodzą, a pan tego nie widzi?
– Ta, jasne. Ani ja nie widzę, ani monitor sieci. Zainstalowałem go sobie specjalnie na tę okazję, zechce pan to docenić.
– A może router…
– Ostrzegam pana po raz ostatni, poważnie. Zaorałem wszystko do gołej ziemi, nawet kartę dźwiękową, i jesteście ostatnim stopniem swobody.
– W takim razie już moment. O kur… znaczy chciałem właśnie powiedzieć, że kolega chyba nieświadomie któregoś dnia pomylił panu adresy IP.
– Żesz wy, to ja już drugi miesiąc zastana…
– Proszęuprzejmiesprawdzićczyterazdziałatak? Notodobrzeczyjeszczemogęwczymśpomóc? Nie? Wtakimrazieżyczęmiłegodnia, dowidzeniapanu.

Ale żeby nie było za dobrze, od pół dnia nie mogę zsynchronizować sejwów ze steam cloud.

Wieczorny bat na czerwonego.

Czerwony sieje FUD, że korpo przyjdzie, wyzyska i zje. A ja zaprawdę powiadam Wam: „Nie lękajcie się!”

Do mojego banku pół roku temu zgłosiłem dość irytujący babol. Otrzymałem odpowiedź, że za pół roku, i zapomniałem o całej sprawie, bo miałem ważniejsze rzeczy na głowie. Dzisiaj sobie przypomniałem, zadzwoniłem i dowiedziałem się, że korporacja nie zmieniła zdania i poprawka będzie istotnie za pół roku. Wyszedłem z nerw, podrapałem się po głowie i 11 linii w pythonie [którego w zasadzie nawet nie znam, do kroćset!] załatwiło sprawę. Dwie minuty?… Korporacja potrzebuje na to w dalszym ciągu pół roku.

Morał: w sporach o wielkość dramatycznie nie doceniamy roli elastyczności i czasu, gdzie mali mieli, mają i mieć będą miażdżącą przewagę po wiek wieków.

Niemożebnie suchy bonus [bez dedykacji, zgryźliwość niezauważenie wyewoluowała mi w wieczorną pogodę ducha]: Noteka 2015, gdyby kogoś przedwczoraj odhibernowali i jeszcze nie zdążył przeczytać.

Z wieczornej prasóweczki.

– Eksperci uważają, że ludziom żyje się lepiej.
– Ale ludzie mówią, że tego nie dostrzegają.
– No cóż, ludzie to nie eksperci.

* * *

Ksiądz, który przypadkiem trafił z kolędą do żydowskiej rodziny, wyszedł stamtąd po uszy w długach.

* * *

Rosjanie mają dziesiątki filmów z różnych ujęć jak meteoryt rozpada się nad Czelabińskiem. A Amerykanie nie mają paru sekund z trafienia Pentagonu przez samolot pasażerski.

Wniosek o referendum Rzecznika Praw Rodziców.

Fundacja i Stowarzyszenie „Rzecznik Praw Rodziców” rozpoczęły zbieranie podpisów pod wnioskiem o referendum dotyczącego systemu edukacji. Proponowane pytania to:

  1. Czy jesteś za zniesieniem obowiązku szkolnego sześciolatków?
  2. Czy jesteś za zniesieniem obowiązku przedszkolnego pięciolatków?
  3. Czy jesteś za przywróceniem w liceach ogólnokształcących pełnego kursu historii oraz innych przedmiotów?
  4. Czy jesteś za stopniowym powrotem do systemu: 8 lat szkoły podstawowej + 4 lata szkoły średniej?
  5. Czy jesteś za ustawowym powstrzymaniem procesu likwidacji publicznych szkół i przedszkoli?

Formularze wniosków o referendum, materiały informacyjne i info o całej akcji można pobrać stąd. Idźcie, wykopujcie i zbierajcie podpisy.