Bardzo trudno mi dziś orzec, czy to widz, czy kieszonkowiec.

Zanosząc się razem z liczną widownią umiarkowanie historycznym śmiechem podczas oglądania występu Groteskowego lalkarza z kukłą Michała Jacksona zauważyłem, że stojąca przede mną niunia patrzy na mnie i zaczyna mocniej ściskać torebkę na ramieniu swojej matki, teatralnym – nomen omen – szeptem mówi swojemu chłopakowi, żeby pilnował jej torebki, a po moim następnym wybuchu śmiechu opuszcza krąg widzów, demonstracyjnie potępieńczym wzrokiem patrząc mi w oczy. Dla sprawdzenia swojej bandyckiej fizjonomii poszedłem więc do „Kamy”, ale na moją prośbę przypilonowania zanabytego zestawu empikowego [Diamentowy wiek Stephensona – ostatnia szansa dla tego pana, Huzar AP-Ra oraz Alicja Piekary] przypadkowa pani zareagowała pozytywnie i życzliwie i paczka, pozostawiona podczas mojego udania się po zamówienie, nie skojarzyła się jej z giftem od Al Kaidy. Czyli jest normalnie. Nigdy nie ujawniajcie swoich procesów myślowych, bo możecie mieć kłopoty.

Pourlopowo.

Trochę wytchnienia [nie za dużo], zlazła opalenizna, konieczność ponownej aklimatyzacji w Układzie, mandat za speeding 30 km przed dotarciem do domu i zbierające się na jutro chmury. Zgodnie z dzisiejszymi czytaniami chciałoby się wszystko podsumować koheletowym vanitas vanitatum et omnia vanitas.

* * *

Przeczytane Biały orzeł, czerwona gwiazda Daviesa. Dalej nie wiem, na ile moje zainteresowania tego typu literaturą są konsekwencją moich zainteresowań genealogicznych, a to z kolei – konsekwencją artykułu o GRAMPSie z pewnego numeru Linux Magazine, a na ile chorobliwą wręcz fluktuacją moich zainteresowań. Anyway, książka mi się spodobała… i wstrząsnęła obrazem oberburdelu w Warszawie i Moskwie oraz raportem megahipokryzji aliantów. Polecam.

* * *

Przeczytana Smuga cienia. Rozczarowuje – książka i Conrad w ogólności. Nie wiem, może czegoś nie doczytałem, może coś mi umknęło… Wielki ziew. Czy tytułowa smuga cienia polega może na przyswajanej z wiekiem zdolności do ekscytacji nudnawymi tyradami o statku, gdzie prawie wszyscy się pochorowali, a na koniec zawijają do portu?…

* * *

Przeczytany Batalista Pereza – Reverte. Cóż, poza patologicznym cyklem dla młodzieży o przygodach kapitana Alatriste każda z jego pozostałych książek to arcydzieło i Batalista wyjątkiem nie jest. Książka bardziej w klimacie Królowej Południa, niźli dajmy na to Szachisty, ale nie stanowi to przeszkody. Filmowo najbliżej jej do Blow z Deppem i Penelopą Cruz – to dla wzrokowców, bo dla fanów APR to i tak pozycja obowiązkowa.

* * *

Badania genealogiczne przeniosłem na terra incognita w postaci diecezji kieleckiej. Na początek monstrualny zonk – księgi, miast po łacinie, były prowadzone po rosyjsku. W ZASADZIE mogłem się tego spodziewać, ale i tak w pierwszej chwili zrobiło mi się niedobrze. Po pierwszej fali wirtualnych pomyj wylanych na zaborcę odnalazłem zapisy pozaborowe prowadzone już po polsku, pozycjonując miejsca w tekście, gdzie pojawiały się istotne informacje, a reszty dokonała moja szczątkowa znajomość rosyjskiego. W aktualnej kopalni i tak zresztą nie zagrzeję miejsca, trzeba będzie przygotować sobie solidny glejt od proboszcza i kontynouwać węszenie w archiwach katedralnych.

* * *

Uwolniona od bieżączki wyobraźnia wyprodukowała dwa dowcipy:

Regionalno – seksualny:
Mieszkaniec regionu świętokrzyskiego, graniczącego ze Świętokrzyskim Parkiem Narodowym, gwarowo do swojej małżonki w noc poślubną:
– Aleś ty gołoborze!

Biochemiczno – seksualny:
– Jak nazywa się popęd seksualny grubasa?
– Lipido.

* * *

Turystycznie rzecz udała się nadzwyczajnie – Mała wraz z nami dzielnie biegała po Wetlińskiej, Caryńskiej i obojgu Rawkach, a my dodatkowo – po Łysicy i okolicznych klasztorach, o skansenie w Tokarni i jaskini Raj wspominając tylko z kurtuazji. Wysokogórsko Dziecię egzamin zdało na szóstkę, nizinnie nieco mniej – na osobliwości przyrodniczo – kulturalne jest jednak jeszcze trochę za mała.

* * *

Mediów nie włączałem – z wyjątkiem ciepłej wody – bo nie chciałem się denerwować, utkwił mi tylko wyjątkowy debilizm, wypowiedziany przez jakiegoś zetkarza. Rzeczona hiena, przy okazji premiera Belgii, który zdaje się w ogóle nie kojarzył belgijskiego hymnu, nie omieszkała stwierdzić, że i tak tamten jest lepszy od takiego, który fałszuje. Czy temu komuś zdarzyło się kiedykolwiek śpiewać bez odsłuchu?

* * *

Czytam Harry’ego Pottera i kamień filozoficzny, podglądam emacsa, stresuję się przed jutrem i robię inne niewytłumaczalne rzeczy.