Wtorek.

Chodzę sam
Po zaułkach pełnych dawnych spraw
Po alejkach parków które znam
Z wyrzuconych kalendarzy

Pada deszcz
Płaczą przemoknięte chełmy wież
Stanął zegar no i rób co chcesz
Nic nowego się nie zdarzy
Minął czas
Gdzieś
W zabłoconych butach pójdę stąd
Zetrę kurze z książek białych stron
Wizytówkę zamaluję
Zamknę drzwi
Gdzieś
Na skrzyżowaniu wszystkich czterech dróg
Wybuduję dom z prawdziwych słów
Odnajdę ciebie w takim domu

Idzie noc
Zadźwięczało już ostatnie szkło
Tak by się z nim aż do rana szło
Tak do świtu by pomarzyć

[„Powrót”, Sł/muz. J. Reiser]

* * *

A jednak świętujemy. Co prawda nie dzisiaj i co prawda nie ja, ale świętujemy. ATSD Pierwszego Maja – do kasacji. Nie żebym był jakimś specjalnym pracoholikiem, ale promowanie kapitalizmu przy utrzymywaniu realsocjalistycznych świąt jest żenujące.

* * *

W tiwi strach otworzyć konserwę, wszędzie Mroczek Bros. A może to jeden i ten sam? Próbując uratować resztki zdrowego rozsądku, obejrzałem nieodmiennie wielkiego Wielkiego Szu. Nie udaje się, wyrwa w psyche po obejrzeniu Armageddonu jest zbyt wielka.

* * *

Zamknęli mi Internet w domu. Normalnie zabiję. Wdrożyłem plan awaryjny, pobawiłem się troszeczkę Blenderem, usiłując zrobić Gusa. Wszystko mi się rozjeżdża, kamera patrzy zezem zupełnie nie tam, gdzie powinna, Gus leży, zamiast stać, rendering wychodzi mi kompletnie nie halo… ale powolutku ze wszystkim jakoś tam daję sobie radę i ciastkowy człeczyna się pojawił. Dzisiaj teksturujemy i animujemy, o ile nie wezmę rzyci w troki i po pracy nie pojadę bezpośrednio do domu. W domu G.G.Kay z racji jakiegoś [miejmy nadzieję, że chwilowego] wstrętu do książek leży, a ja nie wytrwałem w swoim postanowieniu niekupowania książek nawet tygodnia i kupiłem sobie Ciszę w sieci lcamtufa.

* * *

Genealogicznie małe żniwa. Po kądzieli [czyli od moich Teściów] informacje podstawowe zaczynają się wyczerpywać. Jeszcze trochę i zacznie się chyba sezon wyjazdowy.

* * *

Do wierzenia podano, że 80% Polaków jest zadowolonych z członkostwa w Unii. Ten sam sondaż podaje, że 70% nie widzi żadnej różnicy przed i po. Schizofrenia?

Kącik czytelniczy

Zakupione, przeczytane: Nocarz Magdaleny Kozak i Najgorszy Łysiaka [na ukończeniu].

* * *

Nocarz nie zawiódł, rekomendacje Grzędowicza i Ziemiańskiego okazały się być prawdziwe, a ich entuzjazm – niekoniecznie wynikający z kontraktu czy zawodowej solidarności. Tak naprawdę, ciężko jest Nocarza zakwalifikować do SF. Jeśli już, to raczej do nurtu wywodzącego się ze zmiany jednego czynnika rzeczywistości [w tym przypadku dopuszczenia istnienia wampirów i twórczego rozwinięcia konsekwencji opracowania przez człowieka sztucznej krwi] i opowiadającego na tej podstawie historię. A historia jest opowiedziana niezgorzej. Trochę zalatuje czystym thrillerem, ale i tak podobała się bardzo. Szykuje się druga część, mniam. 9/10.

* * *

ŁysiakNajgorszy to spowiedź umierającego Heldbauma z trylogii łotrzykowsko – heroicznej, zero fabuły, cała książka to coś na kształt wywiadu – rzeki, udzielonego dziennikarce polskiego pochodzenia. To konstrukcyjnie. A treściwie – historia najnowsza [powojenna], coś na kształt Salonu. Dochodzę do końca i jakoś nie mogę sobie wyrobić zdania na temat tej książki. W zasadzie nadaje się ona do oceny przez historyka, i to najwcześniej za parędziesiąt lat, gdyż niektórych teorii nie sposób zweryfikować bez pojęcia o np. realiach tajnych służb. Taki historiozoficzny Daeniken, tyle że dużo wiarygodniejszy od swojego pierwowzoru. Generalnie polecam, choć – jak wspomniałem – pisać o tej książce w sposób „polecam / nie polecam” to trochę tak, jakby oceniać „fajna / niefajna” np. teorię względności. Oczywiście po odrzuceniu panałysiakowych naleciałości typu utyskiwanie na rodzaj ludzki, niezbędna dawka komunałów, upajanie się własnym stylem, itede, itepe. Ale to są tylko didaskalia. Jedno wiem na pewno, do tez postawionych w książce wypadałoby się jakoś odnieść, ale ja jestem na to za cienki [subiektywnie i mało merytorycznie się przychylam, ale to tylko dlatego, że oszołomy spod znaku Łysiaka czy JKMa zbyt często w ostatecznym rozrachunku do tej pory miewały rację]. Może bractwo histmagowe dałoby radę, ktoś chętny?

Wiosna radosna

Nadchodzi wiosna i wszystko – bądź prawie wszystko – zaczyna się samoistnie układać. Udało mi się zmusić do współpracy tiwikartę [a teraz mam problem inszy: jak we w miarę sensownej jakości zrzucić na nośnik Forkowe styczniowe występy, na video zarejestrowane], zadziałał mi [jak na razie bezproblemowo] Radek, a dodatkowo wpadłem na pomysł – już zrealizowany – przerzucenia uesbe z tylnego śledzia na przednią zaślepkę. Nie testowałem tego jeszcze co prawda, ale na pewno nic z połączeniami się nie stało, w końcu mamy wiosnę i wszystko mi wychodzi.

* * *

Za felietonem Hołdysa na Interii przeglądam sobie dokonania Antonio Pontarellego. Robi wrażenie. Duże. Trochę plastikowe, ale to plastik z gatunku tych wybuchowych.

* * *

„Domofon” troszkę na końcu rozczarował. Ale tylko troszkę. A wczoraj przydybałem Nocarza, książkę jakiejś pani, której nie miałem przyjemności jeszcze poznać. Niby brutalne sf w wydaniu kobiecym, co jak na razie wydaje mi się oksymoronem, ale z pochwałami Ziemiańskiego i Grzędowicza, czyli mojego aktualnego topowego topu w tej kategorii. Kupić, nie kupić?…

* * *

W domu wyganiam diabła Belzebubem, czyli wybijam Forkowi z głowy oglądanie lewackiego i ogólnie przebrzydłego Pocahontas koncertem Marka Knopflera. Na razie z górki. W końcu wiosna rozgościła się na dobre.

Przegląd multimedialny.

Ziemkiewiczowi z racji Viagry mać należy się drugi wpis. Książka jest imho zdecydowanie lepsza od Polactwa, głównie ze względu na szeroki zakres tematów. Jak już wspominałem, o ile tezy stawiane przez RAZa nie są niczym nowym dla miłośników jego twórczości, o tyle sposób argumentacji ciekawi bardzo – doborem mało znanych faktów, żelazną logiką i wykazywaniem paradoksów. Jeśli ktoś czytał Polactwo – polecam, Jeśli nie czytał – polecam tym bardziej.

* * *

Wreszcie udało mi się upolować Domofon. Książka lekka, łatwa i przyjemna – przynajmiej do setnej strony i o ile tak można mówić o horrorze. Chociaż… do wspomnianej setnej strony horroru nie jest za dużo, ale warsztat autora bardzo mi się podoba. Taka dobra książka w sam raz na weekend – chociaż dużo prawdopodobniejsze jest to, że połknę ją jeszcze dzisiaj, zaniedbując obowiązki rodzicielskie i domowe.

* * *

Niniejszym ogłaszam prywatny bojkot firmy Nestle, a żeby im akcje spadły, a kierownictwo mór wydusił. Do kukupłatków pododawali cedeki, „Pocahontas” i „Małą Syrenkę”. Nie miałem możliwości wcześniejszego obejrzenia tych dwóch wątpliwej jakości arcydzieł kinematografii światowej i tylko żałuję, że ten szok spotkał mnie w tak zaawansowanym wieku. Festiwal politpoprawności, ordynarne agitki bez żadnej próby kamuflażu, jednym słowem – gnioty, i to gnioty potworne. I mam problem, bo dziecku się to podoba… Szlag, na przyszłość trzeba to będzie wszystko oglądać przed wręczeniem. Bliscy w kolejce do opieprzu za niezweryfikowane prezenty.

Poniedziałek – sucharka kawałek, wtorek – pomidorek.

Od piątku schudłem pięć kilo. Metodą, której zdecydowanie nie ujawnię, a nie ujawniwszy – nie mogę polecić. Nic przyjemnego, anyway.

* * *

Pożyczona panaziemkiewiczowa Viagra mać!. Przyznam szczerze, że nie oczekiwałem, że zrobi na mnie, jako na kimś, kto Ziemkiewicza czyta do poduszki, przed snem, na czczo, po porannym paciorku i w trakcie prowadzenia auta, aż takie wrażenie. Ale cóż – jest to jedna z tych książek, których lewak nigdy nie weźmie do ręki, a prawak wzruszy ramionami i stwierdzi nihil novi. Więc de facto nikomu niepotrzebna. W ogóle na książki ostatnio u mnie niemożebna smuta, nie chce mi się nic czytać, tylko gapię się w telewizor jak ostatni idiota.
Myślę sobie że
ta zima kiedyś musi minąć
zazieleni się
urośnie kilka drzew
niedojedzony chleb
w ustach zdąży się rozpłynąć
a niedopity rum
rozgrzeje jeszcze krew

* * *

Chyba trochę jednak przesadzam z deptaniem gazu do podłogi.

Popierdółki przedweekendowe

Na starość zaczynają mi się psuć zęby. Wcale mnie to nie cieszy. Wcale a wcale.

* * *

Na starość zaczynają mi smakować chore wynalazki typu sok pomidorowy z oliwkami. Wczoraj wyżłopałem Żonie połowę opakowania. Wcześniej nie tknąłbym się tego nawet za dodatkową opłatą.

* * *

Na starość zastanawiam się, czy jestem się w stanie jeszcze czegoś nauczyć. Y. namawia mnie do porzucenia na serwerze Slacka i instalację frybzdy. A może dżętu? A może… a może nie dodawać sobie dodatkowego zajęcia w sytuacji, kiedy i tak nie mam już na nic czasu?…

* * *

Kupiony pierwszy tom Ziemiomorza Ursuli le Guin. Bardzo sympatyczna książka. Bardzo, ale to bardzo. Szkoda tylko, że taka nieduża. Właśnie tak imaginuję sobie [bo nie czytałem] Harry’ego Plottera. A w Empiku nie ma ani jednej książki Conrada – Korzeniowskiego po polsku, skandal!

* * *

Polska nie jest już tygrysem Europy – donoszą przekaziory. A cała sprawa idzie o to, że nie rozwijamy się w tempie 3%, tylko zero z czymś, czy jeden z czymś. Ot, mali ludzie, karłowaci politycy, niskie horyzonty, wysokie czółka. Drobne gnojki, od ’89 nie potrafiące przestawić się na myślenie wolnościowe i mające zakarbowane w ramach jedynej bruzdy mózgowej, że poza socjalizmem nie ma zbawienia. A dzisiaj – głosowanie ustawy o WSI. Rozpieprzanie układu, lewy marcowy czy kolejna fasadowa zmiana? Czas pokarze [nas wszystkich].

Zbiorówka poniedziałkowa

Nic, za co się ostatnio wezmę, nie może pójść tak o, wszystko wymaga chodzenia, telefonowania, pisania podań, dołączania znaczków skarbowych, rzucania mięsem, przekonywania, gróźb karalnych, definiowania konduity matek rozmówców, zarywania nocy i powtarzania wszystkiego po dziesięć razy. Karta graficzna – w serwisie gwarancyjnym. Planowane tu-bez-pieczeni – przesunięte o wektor z uwagi na spotkanie z konkurencyjnym agentem. Internet… internet z racji szerszej opowieści zasługuje na oddzielny akapit.

* * *

Założyli w piątek. Zadziałał router i proxy, w efekcie czego z kompa pokojowego dało się tylko przeglądać www, ale np. sprawdzić pocztę – już nie. Przyszedł jeden admin, po 20 minutach zdiagnozował poprawność routingu i poszedł na obiad. Na drugiego fachowca czekałem do soboty do 23:30. Rzecz zakończyła się w niedzielę ok. 4:00 nad ranem. Z diagnozą, że cwaniaccy synowie matek negocjowalnego afektu ustawiają na wszystkich pakietach TTL=1. Dzisiejsza awantura u providera dała tylko tyle, że otrzymałem informację, że mogę sobie to ustawić we własnym zakresie i im nic do tego. Przeczucie mówi mi, że dzisiaj po południu przepnę komputer pokojowy równolegle z serwerem [zamiast chować go za maskaradą] i ta prowizorka potrwa przez czas bliżej nieokreślony, bo ostatnie jądro na serwerze kompilowałem ohohohoho i jeszcze trochę temu i niespecjalnie chce mi się ponownie bawić w patchowanie, rekompilację, srututucję i wilkołację. A swoją drogą łącze wymiata, 1 megabit [minimum, poza godzinami szczytu mam 3 mbity, ha!] po SDI to niemalże światłowód. Co prawda to DHCP, którego szczerze nie znoszę irracjonalnie, a provider twierdził z uporem godnym lepszej sprawy, iż to stałe IP… ale nie będę robił awantury o coś, co ponoć zmienia się raz na parę lat. Pozytywne skutki uboczne: podciągnąłem się nieco w teorii, zacząłem kumać homeopatyczne ilości wiedzy o iptables, które to iptables wcześniej ustawiałem na zasadzie średnio rozgarniętego pawiana i pobawiłem się trochę tcpdump. W ramach małej zemsty za ukierunkowanie na sprzedaż, zamiast na klienta, zastanawiam się nad złośliwym podpięciem do mojej sieci sąsiada. Co szczególnie nie powinno ich dziwić, sami sprzedawcy dostawali telefonicznego karpia na wieść, że sam z własnej woli zgłaszam dwa komputery, zamiast zgłosić jeden, a resztę zamaskaradować sobie we własnym zakresie.

* * *

Zacząłem czytać Piekłem i szpadą Feliksa W. Kresa. Nędza. Może nie taka, jak u np. Baniewicza, ale zawsze nędza. I ten człowiek prowadził kącik dla początkujących w „SF”? Ech. Ale za to na liście zapowiedzi „Fabryki” znalazłem za to dwa grzędowicze i dwa pilipiuki. Mniam.

Ladies and Gentlemen…

Metro Goldwyn Mayer, Inc., proudly presents
ACHAIA
based on the novel by Andrzej Ziemianski

Starring:
Jennifer Love Hewitt as ACHAIA
sir Anthony Hopkins as ARCHENTAR
Boguslaw Linda as HEKKE
Robert Maklovitch as KROTKI
Sean Penn as MEREDITH
Gary Oldman as BIAFRA
Robert de Niro as ZAAN

COMING SOON

Ech, rozmarzyłem się…

Sobota

Zmieniłem obudowę serwerową. Z obudowy typu slim [komponenty porozkładane na bąbelkofolii, wystawione na swobodne działanie powietrza, dyski porozkładane na pudełkach po zapałkach] przeszedłem na znacznie oszczędzającą przestrzeń obudowę typu tower [mb, zasilacz i hub poprzybijane do pionowej płyty wiórowej, dyski leżące na zaizolowanych, wbitych pod kątem prostym gwoździach]. Poważnym mankamentem jest dużo skomplikowańszy maintenance całości, trzeba będzie odsuwać szafę. A po przyszłotygodniowej wizycie monterów ubędzie nam jeszcze tepsiany modem.

* * *

Skończyłem ponownie I tom Achai. Za pierwszym razem przeczytałem go chyba nieuważnie, bo nie skojarzyłem ani połowy tekstu, ani wołającyh o pomstę do nieba błędów korektorskich – różczka i miałczenie[sic!] to dwa przykłady z brzegu. Kogo te całe wydawnictwa zatrudniają w korekcie? Psychologów, tokarzy czy fizyków jądrowych? A kiedy już skończę Achaję – jakaś powieść Feliksa W. Kresa, jak zwykle nie chce mi się sięgać po nią na szafkę.

* * *

Na wieczór – jakiś wynalazek made in California. Zakręcany, dość dziwnie, jak na wino. Ale niezgorszy – po chilijskich winach z plastikowym korkiem, na których złamałem korkociąg, nic gorszego spotkać mnie już chyba nie może.

Blue Monday

Zyta zapowiada m.in. umożliwienie zwiększenia odpisów amortyzacyjnych i odmrożenie progów podatkowych. Opozycja na to, że wszystko ładnie pięknie, ale oni nie widzą obniżki podatków. A poza tym wszyscy są normalni.

* * *

Z braku laku czytam drugi raz Achaję. Przepiękna książka, przynajmniej pierwszy tom.

* * *

Wybiórcza liczy sobie w sprzedaży wysyłkowej 27 zeta za książkę z p[ł]ytą. Chyba ich pogięło. 27 złotych za cudnie zrobione propagandowe szmatławce z dodatkiem w postaci złotych myśli Jana Marii Rokity to trochę za dużo.