Na boku.

Jest fajnie – właśnie „fajnie”, bo odbieram w zasadzie tylko wymiar „świecko – organizacyjny”, w religijnym udziału [już] nie biorę. Mieszkanie pobrzmiewa polskim, angielskim i przypominanym sobie naprędce – a jakże, honorowy tytuł putinowego trolla zobowiązuje – rosyjskim. Dwie dziewczyny jak ogień i woda, woda nie odzywa się prawie w ogóle, ale jak mam krzywić się na jej małomówność, skoro z północy przywiozła wielki kawał sękacza! Na ulicach rozgardiasz i harmider, który uwielbiam, w parafii – rozczulająca nieporadność organizacyjna [ech, zboczenie zawodowe]. Pozapominałem z dzieciństwa większość flag, kojarzę tylko Liban, Brazylię i większość europejskich, bo o Meksyk musiałem się już dopytywać. Znajomi albo klną, że obroty spadły im o 60%, bo klienci nie dojadą, albo przestają być widoczni zza wielkiej góry niegodziwej mamony, jak zaprzyjaźniony budkarz spożywczy w dobrej lokalizacji, który z własnej woli na ten czas zrobił się 24/7, cenę borówek podniósł z 15 do 17 zł/kg [tyle zarejestrowałem] i zauważalnie przytył już po pierwszym dniu – czyż ten parszywy kapitalizm nie jest piękny?

A jednak jestem przeciw.

Nie idzie o tłok – taki tłok lubię. Do problemowych ludzi nie należę, więc na drobne niedogodności macham ręką, a grubych nie dostrzegam. Fabryczkę rozpuściliśmy po deadline’ach, więc zasoby ludzkie przychodzą w tygodniu tylko wtedy, kiedy muszą albo kiedy chcą. Transmisji telewizyjnych nie oglądam w dobrze znanym przeczuciu nadchodzącej padaki – a kiedy podczas Mszy otwarcia straciłem na moment czujność, zaraz jakiś idiota onetowy zgwałcił moje oczy stwierdzeniem, że na scenę [sic!] wnoszą cośtam, a niepełnosprytni komentatorzy stacji wszelakich traktują mnie jak kogoś jeszcze gorszego od siebie i tłumaczą na polski całą liturgię, odprawianą przez Dziwisza po łacinie.

To jest po prostu nieprzekładalne na codzienne życie. Nie idzie o to, jakby chcieli PT Oponenci [zapewne ze Świętomirem na czele], że wracamy do bajora – bo z takiego bajora jesteśmy właśnie powoływani. Idzie o to, że wielkie rzeczy dokonują się w ciszy, a z miałkiego hałasu i nie wiadomo jak świętego pogrywania na gitarach nie rodzi się na ogół nic ponad krótkotrwałą – niechby i pobożną nawet – ekscytację. Choćbym nie wiem jak szukał, nie znalazłem jeszcze żadnej wiarygodnej analizy wpływu takich imprez na głębszą religijność. Dorosłem razem z całym pokoleniem, pamiętającym ŚDM w Częstochowie, a kościoły wciąż pustoszeją. Przekaz do tak wielkiej, zróżnicowanej grupy siłą rzeczy musi być homogeniczny – a skoro z propksiążeczki o uśmiech apeluje do mnie nawet Prezydent, jak z taką linią postępowania pogodzić chociażby wspomnienie grzechu, do którego przecież odnosi się Miłosierdzie Boże? Być może to skrzywienie po trwającej właśnie lekturze „Dzienniczka” s. Faustyny [wstrząsającego] i szybko zakończonej lekturze heretyckiej w gruncie rzeczy [a uwielbianej przecież przez pokolenie JP2!] „Chaty” i być może tylko mnie mierzi pojmowanie chrześcijaństwa jako „neohipisówki” i obudowywanie tego stertą problematycznych symboli i reporterami, nieumiejącymi odróżnić ołtarza od sceny i próbujących wyręczyć mnie w próbach rozumienia liturgii łacińskiej.

No i proza życia. Dopłacamy jako parafia i do namiotu dla pielgrzymów, i do wody, i do cateringu dla nich, nie mówiąc o ogromie czasu, dobrej woli, poświęcenia i zwyczajnej dobroci ludzi z wolontariatu, więc gadanie o górach pieniędzy, zarobionych przez KK, traktuję z przynależnym mu modelowym lekceważeniem. Nie uważam jednak za uczciwe finansowanie przez państwo wydarzenia na wskroś religijnego – nawet jeśli skorzysta na tym mój znajomy budkarz spożywczy. Bo straci właściciel klubu i cała masa ludzi płacących podatki po to, żeby sfinansować na Rondzie Grunwaldzkim patrol policji z Poznania [nie wiem swoją drogą, po co oni tam stali, skoro na pytanie „Gdzie mogę znaleźć plan organizacji ruchu na ŚDM” uzyskałem jakże błyskotliwą odpowiedź „W internecie, tam teraz wszystko jest”] Promocja? C’mon, jeden Lewandowski za prywatne pieniądze rozpropaguje Polskę stokroć lepiej niż pięćset dni młodzieży; wróbelki ćwierkają, że dopiero po Euro2012 do powszechnej świadomości Szwedów zaczęła nieśmiało przebijać się konstatacja, iż w Polsce po ulicach nie chodzą białe niedźwiedzie i że na dobrą sprawę jesteśmy sąsiadami. Takie za przeproszeniem „partnerstwo publiczno – prywatne” jest zwyczajnie nieuczciwe, jestem przeciw.

Jestem przeciw, ale sam. Ze swoim zaściankowym libertarianizmem uważam branie przez KK pieniędzy za równie nieuczciwe, co wszelakiej maści dotacje, subwencje, srututucje i wilkołacje. Skasować ŚDM? Oczywiście – po uprzednim skasowaniu dotacji na przedsiębiorczość; niech startupowcy zapożyczają się u znajomych, ich umiejętności biznesowe tylko od tego wzrosną, a satysfakcja – nieporównywalna. Po skasowaniu pieniędzy na „walki z” – bo jak wiadomo, polityk to ktoś, kto za nasze pieniądze kradnie nasze pieniądze. Po skasowaniu pieniędzy na kulturę – prawdziwa obroni się sama, a po zaoszczędzeniu pieniędzy z finansowania Klaty sam chętnie wybiorę się do kina czy wrzucę garść moniaków ulicznym grajkom. Ale jeśli chcesz skasować ten ŚDM tylko dlatego, że Ci przeszkadza, albo żeby więcej zostało dla Twoich – kimkolwiek oni są  – wybacz. Przytaknę uprzejmie, bo prawdopodobnie nie będę miał czasu na sprzeczki, i pójdę swoją drogą. Na nic więcej nie licz.

Repetitio est mater studiorum.

Normy społeczne, które wzbraniają nam korzystania ze stereotypów (np. opór wobec idei rasowego profilowania przestępców), okazały się bardzo korzystne, budując równość międzyludzką i bardziej cywilizowane społeczeństwo. Jednak warto pamiętać, że zaniedbywanie trafnych stereotypów z natury rzeczy sprawia, iż nasze osądy nie będą optymalne. Z moralnego punktu widzenia opór przed posługiwaniem się sterotypami jest godny pochwały, jednak błędnym uproszczeniem byłoby przekonanie, że taka postawa nie pociąga za sobą żadnych kosztów. Te koszty są godziwą [polemizowałbym, czy zaledwie „godziwą” – t.] ceną za życie w lepszym społeczeństwie, jednak kiedy przeczymy ich istnieniu, to takie zachowanie – choć politycznie poprawne i dające przyjemne uczucie moralnej wyższości – z naukowego punktu widzenia nie daje się wybronić.

Daniel Kahneman, „Pułapki myślenia”, s. 229. A cena rośnie. Dziękuję za uwagę.

Skala inwigilacji.

Założyłem stronę na fejsie dla korpo. Na mailu korporacyjnym, dedykowanym tylko do tego, skrzynka założona dzisiaj, nic z niej jeszcze nie pisałem. Jako telefon potwierdzający podałem numer używany tylko w biurze. A wtem nagle Cukier proponuje mi klientów jako znajomych.

Jak?

Odpowiedzi widzę dwie: pierwsza to kojarzenie po IP, połączone z jakąś formą inwigilacji poczty [w przypływie paranoi przez parę minut próbowałem zrobić to tylko poprzez dedykowane, wirtualizowane Ubuntu, ale szybko mi jednak przeszło]. Druga – to link n-tego stopnia przez podany numer telefonu, na który dzwonią klienci, udostępniający Cukierowi zapewne nawet zdjęcia swoich majtek.

Chore.