Zapomniany polski matematyk.

Jadąc dzisiaj ulicą św. Idziego, przypomniałem sobie rzuconą jakiś czas temu uwagę do Forka, że ciekawie w towarzystwie prezentowałby się Idzi Niewracaj. A potem natknąłem się na Wikipedii na ciekawą wzmiankę o pewnym polskim matematyku, pozostało tylko znaleźć biogram…

* * *

Minęła niedawno okrągła, siedemdziesiąta czwarta rocznica urodzin zapomnianego dziś polskiego matematyka, Idziego Tyzroba. Urodził się 1 IV 1913 roku we wsi Tyzroby nad Przemszą, w domu stojącym na słynnym „wzgórku trzech cesarzy”, tj. w miejscu, gdzie zbiegały się granice byłych trzech zaborów. Ojciec Idziego był ziemianinem, matka – ziemianką pochodzącą z zasiedziałej, patriotycznej rodziny Rubcusiów i nosiła starosłowiańskie imię Gościzjada.

Dzieciństwo Idziego było ciężkie. Wskutek kaprysu zaborców granice rozdzieliły i rodzinny dom Tyzrobów. Salon, jadalnia i ojciec znaleźli się w zaborze rosyjskim, kuchnia ze spiżarnią, matką-ziemianką i płodami rolnymi – w austriackim, a pokój dziecinny – w pruskim. Nierzadko młody Idzi przemykał się głodny nocą przez kordon graniczny z sypialni do kuchni, a do rzadkości należało w domu Tyzrobów zjedzenie ciepłej zupy: strażnicy graniczni godzinami skrupulatnie kontrolowali wozy, uszczuplając ich zawartość. Wskutek tej uciążliwej sytuacji, profesor Tyzrób w dojrzałym wieku wypowiadał się z równą swobodą po rosyjsku, niemiecku i austriacku.

W dialekcie śląskim „tyzrobem” nazywamy zdobienie powały belką biegnącą przez sufit. Mały Idzi w kolebce przypatrywał się często tej belce, srebrzącej się purpurowo-zielonym brązem na tle złocistorudej bieli sufitu. Jak opowiadał w późniejszym wieku, właśnie to zamiłowanie do bezmyślnego wpatrywania się godzinami w jeden obiekt sprawiło, że został matematykiem.

Młody Idzi szybko przeskakiwał szczeble szkolnej i uniwersyteckiej kariery. Mając 13 lat skończył słynne LX liceum w rodzinnych Tyzrobach i przeniósł się na studia do Milanówka, a po ich skończeniu został mianowany docentem w istniejącym wówczas Państwowym Instytucie Całkowania na Warszawskim Oddziale Doskonalenia Encyklopedycznego. Tam dokonał swych największych odkryć.

Osiągnięć profesora Tyzroba w samej tylko matematyce właściwie nie sposób omówić. To on pierwszy zreformował skracanie ułamków: chcąc dawniej skrócić ułamek, mozolnie dzielono licznik i mianownik przez tę samą liczbę. Dziś, dzięki serii prac profesora Tyzroba, wystarczy jedno proste skreślenie: z 16/64 skreślamy z licznika i mianownika 6 i wynik gotowy. Profesorowi Tyzrobowi zawdzięczamy odkrycie, że trzynastego wypada w piątek częściej niż w jakikolwiek inny dzień tygodnia. Pod redakcją profesora Tyzroba ukazały się w 1923 roku pierwsze w świecie szesnastotomowe tablice zawierające całki różniczek funkcji nieelementarnych, a zaledwie w rok później – tablice stałych całkowania z dokładnością do piątej cyfry po przecinku.

Profesor Idzi Tyzrób wprowadził do analizy funkcjonalnej tak zwane operatory leniwe, występujące dziś także pod nazwą operatorów Tyzroba. Mówimy, że A jest operatorem leniwym, gdy A(x) mogłoby się równać y, gdyby mu się tylko chciało. Wprowadzenie operatorów leniwych zrewolucjonizowało całą matematykę. Gdy bowiem dowodzimy dowolne twierdzenie T, wystarczy znaleźć operator leniwy, Leń(T), odpowiadający T. Następnie bowiem jasno widzimy, że nie ma żadnej konieczności, aby T miało być dowiedzione jeszcze dzisiaj, w związku z czym spokojnie odkładamy pracę do następnego dnia. Zachodzi przy tym następujące Twierdzenie Tyzroba (Satz von Tyzrob): Dla każdego zagadnienia matematycznego istnieje przyporządkowany mu operator leniwy.

Jak trudna jest teoria operatorów leniwych świadczy następujący przykład. Gdy mamy np. obliczyć odwrotności pięciu operatorów leniwych, trzeba niekiedy czekać całymi tygodniami na koniunkcję warunków, przy których im wszystkim chciałoby się odwrócić, a bywa i tak, że w ostatniej chwili któryś z operatorów odburknie: Odczep się pan, panie matematyk, nie będę się odwracał na pana widzimisię!

W późniejszych latach życia, Profesor zajął się teorią fartuszków. Nie wchodząc w szczegóły powiemy tylko, że scałkowanie falbanek, tak zwanych fartuszków przeliczalnie tyzrobowskich jest dotychczas nie rozwiązanym zagadnieniem matematycznym. Za rozstrzygnięcie tego problemu prof. hab. Lew Lemur z Uniwersytetu Lecour wyznaczył nagrodę 200 tysięcy leburów (1 lebur = 3,14 belgów francuskich). Teoria funkcji przebiegłych, rozstrzygnięcie starego jak świat zadania o basenach i metoda przybliżonego dzielenia przez zero (dokładnie – jak wiadomo – nie da się) – to tylko niektóre z matematycznych osiągnięć Profesora.

Myliłby się ten, kto sądziłby, że o profesorze Tyzrobie mówi się tylko w kontekście Jego odkryć matematycznych. Przeciwnie, Profesor nie gardzi żadną dyscypliną. Publikuje dużo i chętnie. Mimo braku wykształcenia humanistycznego, erudycji i uzdolnień – pisuje książki, artykuły oraz eseje historyczne, filozoficzne i socjologiczne. Brak polotu, sumienności, a nierzadko i własnego zdania kompensuje niewiarygodną wprost pracowitością. Pracuje On 24 godziny na dobę, a niekiedy wstaje jeszcze wcześniej, aby dopracować jakiś mało znaczący szczegół, na przykład, czy postawić przecinek przed „że” w artykule o rzemiośle uczonego.

W latach pięćdziesiątych profesorowi Tyzrobowi zaproponowano objęcie katedry elektroniki Uniwersytetu Dakota w Półnonej Paulinie. Przyjął On propozycję i po krótkim przygotowaniu oraz uzyskaniu niezbędnych zezwoleń Ministerstwa Rozwoju – wykonał zlecenie. W tym czasie skonkretyzowały się dawne pomysły Profesora. Przez skrzyżowanie tranzystora z (nie znanym jeszcze wtedy) tyrystorem powstał tornister, bez którego dziś żadna matka nie pośle swojego dziecka do szkoły. Udane zaś pyrystory (tzw. chipsy, elektroniczne kartofle) i kurystory (podroby na tyrystorach) wzbogacają nasze stoły, a słynne lovestory wyciskają łzy z oczu naszych milusińskich.

Nikt bardziej nie przyczynił się do rozwiania szkodliwego mitu o nieproduktywnej inteligencji, jak właśnie Profesor Tyzrób. W dniu jego urodzin życzymy Profesorowi dalszych osiągnięć na polu, jakie sobie sam znajdzie, a poniżej publikujemy listę Jego najważniejszych prac matematycznych (wszystkie opublikowane w Bull. Acad. Fict. Sci., 1913-1987)

Popraw swą formę kwadratową.
1001 ulubionych całek potrójnych.
Na przełaj przez torus.
Tablice parzystych liczb pierwszych.
Tablice całek różniczek funkcji nieelementarnych.
Stałe całkowania (tablice pięciocyfrowe).
Co robić w przestrzeni Hilberta?
100 smacznych uzupełnień przestrzeni niezupełnych beta-funkcji.
Smutek zbioru pustego.
Odwracanie macierzy (poradnik dla nastolatków).
Poprawić warunki brzegowe!
Wzrost i spadek e-x2/2.
Antykorozyjne powłoki powierzchni Riemanna.
Postulaty Peano na skrzypce i wiolonczelę.
Pierwsza pomoc przy płaskich cięciach.
Analiza niekonsekwentna.
Charakterystyka charakterystycznych charakterystyk chaotycznej chiromancji.
10 000 000 liczb przypadkowych we wzrastającym porządku.
Wszystkie krzywe zamknięte.
Obliczenie 22/7 z dokładnością do miliona cyfr po przecinku.
Ja też!
Sekstylion nowych konfiguracji w ograniczonej przestrzeni (tylko dla dorosłych).
Dlaczego znów ja?
Lemniskata Bernoulliego w praktyce piekarskiej.
Pomiary kątów w trójkątach równobocznych.
Czy linia prosta jest rzeczywiście nieskończona? (Rozdział I – Wstęp, Rozdział II – XXXIII – rysunki, Rozdział XXXIV – komunikat lekarski).

Michał Szurek
„Młody Technik” nr 4/1987

Dorosły Poważny Człowiek.

Dorosły Poważny Człowiek – zwany dalej DPC – jest, jak sama nazwa wskazuje, Dorosły i Poważny. Jest bez wątpienia świetnym fachowcem w swojej dziedzinie i wręcz obraża go wspominanie półgębkiem o reorganizacji podejścia do zarządzania strumieniem zadań, która to reorganizacja wydaje mu się czymś niegodnym profesjonalisty [nie mówiąc o tym, że sama nazwa „Reorganizacji Strumienia Zadań” brzmi jak kabaret jakiś]. O tym, że jest to rys charakteru, a nie metryki, świadczy fakt, że DPCowość dotyka osób nawet świeżo po studiach.

DPCem jest P. Zamówień ma na parę tygodni w przód [albo i więcej], ale widać biznes nie śmiga aż tak bardzo, skoro nikogo nie utrzyma przy sobie proponowaną pensją dłużej, niż krótko. Bo chce, naprawdę chce, ale odchodzą. Jednocześnie jest tak zajęty, że nowe zlecenia chętnie by przyjmował, ale nie ma kiedy rozmawiać przez telefon, nie odpisuje na smsy, nie odbiera połączeń. Bo zajęty i jak będzie cały czas gadał, to nie będzie robił. Dysonans pomiędzy protokapitalistyczną chęcią zarobku a wąskimi gardłami w postaci zlekceważonej potencjalnej roboty chociażby najwyraźniej nie mąci mu snu. Bo nie mąci i już. Ale wspomnieć o prostej procedurze – zatrudnij sekretarkę zamiast machera, a w ostateczności nagrywaj prośby o kontakt i oddzwaniaj na drugi dzień, komasując wszystko do pół godziny, przez co ani nie stracisz klienta, ani za wiele czasu – zwyczajnie się nie godzi. DPC.

DPCem jest szturmująca moje życie w zeszłym tygodniu E. Nie ma żadnych pełnomocnictw do odbioru dokumentów, więc zamiast zorganizować i pchnąć umyślnego, woli po linii najmniejszego oporu ściągnąć do nas po te dokumenty – bez jakiegokolwiek powiadomienia nas, bo i po co? – klienta z drugiego końca Europy, a uświadomiona o badziewności swojego postępowania – drzeć paszczę na nas. Po fakcie narzekać nie mogę, bo w zasadzie było śmiesznie, a z tłumaczącą niezobowiązująco obcojęzyczne klienckie dytyramby A. wylądowałem dziękczynnie na przekapitalnej herbacie, ale siakoś mam wrażenie, że tego wszystkiego zwyczajnie mogłoby nie być, gdyby pierwsza zwyczajnie przyłożyła się do prostej rozmowy telefonicznej. Ale dla znakomicie bez wątpienia opłacanego DPCa to przecież poniżej godności. I jeszcze paszczę wydrze, bo kto widział DPCa płci żeńskiej zwłaszcza, przyznającego się do własnych błędów?

DPCami jest również bez wątpienia cała masa womitujących nadmiarem szmalu profesjonalistów, którzy w swoich napiętych grafikach nie mają czasu na oddzwonienie. Z., demonstrująca dawno temu niemalże fizyczne obrzydzenie na myśl, że będzie musiała oddzwonić do potrzebującego wizytówek czy firmówek, a ona wszak stworzona jest do Rzeczy Wielkich [dziwnym trafem wizytówek również, ale obrzydzenie nie pozwoliło jej oddzwonić, co nie przeszkodziło mi finalnie o tyle, że załatwiłem tę sprawę wreszcie raz, a dobrze]. P., który jeszcze dawniej temu podobne zlecenia realizował pół roku – o ile się pospieszył. Cała masa ludzi, nie zawracających sobie głowy powtórnym telefonem – co jest zjawiskiem nagminnym do tego stopnia, że owe powtórne telefony stosując, już dwa razy tylko od początku lutego zostałem zwyzywany od starannych i profesjonalistów. Jak widać, nie trzeba wiele – albo raczej: trzeba coraz mniej.

S. i cała reszta, dla których terminy i nieodebrane telefony to jedynie luźne propozycje dalszych akcji, warte rozważenia. O ile będą mieć czas, bo wiesz, jak to kuźwa z tym teraz jest.

Ale powiedz im wszystkim, że GTD, że czysta głowa, że proste tricki… Że starczy wsłuchać się i schylić, żeby mieć – a im się nie chce.

Zwyzywają Cię od prostaków i obśmieją za plecami na dokładkę, bo grono zyskuje koloryt, kiedy trafi się oszołom.