Zły jestem na siebie od dłuższego czasu. Niby wiem, że byt określa świadomość, a jednak przechodząc obok jednej z tych lewackich jadłodajni [wicie – rozumicie, Massolit, Krowarzywa, tego typu] nie mogę się powstrzymać i zachodzę. Bo jedzenie pyszne – przynajmniej u moich bohaterów, choć będzie bez szczegółów.
Optycznie mi nie przeszkadza ten ich na jedno kopyto wystrój wczesnobolszewicki. Gdzie bym nie wszedł, wszędzie białe ściany jak w psychiatryku i bare metal [choć ostatnio pojawił się sporadyczny element full color – afisz z manifą], biorę więc, co trzeba i szybko wychodzę. A raczej: będę tak wychodził. Bo do bodajże przedwczoraj zostawiałem tam napiwki.
Kuźwa, ja rozumiem, że taki enturaż przyciąga specyficznego pracownika i że wannabe-koder albo inny biochemik pracować tam nie pójdzie, bo i po co? Zdaję sobie sprawę, że w takich knajpach zbiegają się żyły wodne, przyciągające zapewne studentów politologii, socjologii, bibliotekoznawstwa i gender studies. I być może tamtejsi pracownicy zaczynają zdawać sobie sprawę, że obsługa ekspresu za pieniądze to najlepsze, co może ich w życiu spotkać. Ale takiego schematyzmu i ponuractwa nie spotkałem jeszcze nigdzie – a uwierzcie, byłem kiedyś w Tesco, a po paru wódkach zdarza mi się dyskutować niekiedy nawet o polityce.
Jedno w drugie rurki, kolczyki, tatuaże, bryle w monstrualnych oprawkach i wzrost siedzącego psa, choć fryzjer koniecznie najmniej za pół średniej krajowej. I ten wzrok. Zero uśmiechu, zero życia, zniknęła nawet chęć naprawy świata. „Do widzenia” człowiek usłyszy jeszcze w odpowiedzi w połowie przypadków, ale na uśmiech czy ponapiwkowe „Dziękuję” nie ma absolutnie co liczyć.
Nie żebym był demonem seksu, ale tak, próbowałem uśmiechać się do obsługi. Razy paręnaście, przechodzących w parędziesiąt. Krew w piach. Z napiwkami to samo. W pewnym momencie przestałem wrzucać moniaki gwoli wsparcia sierot, a zacząłem gwoli eksperymentu naukowego – podziękują chociaż raz? Takiego wała. To może jedno z drugim chociaż się uśmiechnie? Ibidem. Wiem, że to brzmi nieprawdopodobnie, ale inaczej nie chciałoby mi się pisać już piątego akapitu.
Lewicowość teoretyzująca w zasadzie jest nieszkodliwa. Żyjesz sobie ze swoimi poglądami, w skrytości ducha nadzieję mając, że któregoś dnia ktoś przyniesie Ci na tacy głowę proboszcza albo że w szaleństwie rewolucyjnym uda Ci się, excusez le mot, zamoczyć z jakąś zagraniczną pomocą domową – ale generalnie żyć się da. Tutaj mamy lewicowość praktyczną i To Jest Kuźwa Przerażające. Ci ludzie nie umieją odebrać nawet tak elementarnej lekcji życia, jaką jest zwykła życzliwość. Albo są już tak przerażająco urobieni, że może nawet umieją, ale „nie godzi” im się uśmiechać do drugiego człowieka, bo – cholera wie – kojarzy im się to ze służalczością? Pojęcia nie mam. Ciemny tłum kłębi się i wyciąga ręce, wciąż nie starcza i ciągle chce więcej, jak w „Jeszcze będzie przepięknie”.
A właśnie… naprawdę dopiero teraz przypomniałem sobie, gdzie widziałem podobne twarze. A raczej – kiedy.
Ostatnio – dwadzieścia parę lat temu.
A może to jednak faktycznie kwestia koloru ścian?