Progenitura somnabuliczna

[Bomba tytuł, no nie?] Dziecko od jakiegoś czasu gada przez sen i wykłóca się z zamkniętymi oczami. Zupełnie jak tata. Na całe szczęście nie trzeba Jej jeszcze zdejmować z firanek w środku nocy, jak taty za młodu. Ale co się odwlecze, to nie uciecze [przez okno].
Postanowienia noworoczne:

  • nauczę się wreszcie jakiegoś _NORMALNEGO!!!_ języka programowania,
  • uporządkuję swoje życie osobiste i zawodowe,
  • więcej czasu będę spędzał z Dziewczynami,
  • nauczę się UMLa,
  • wdrożę plan oszczędnościowy,
  • doprowadzę do porządku swojego kompa,
  • zmigruję się ostatecznie na Linuksa,
  • nie będę pił, palił ani oddawał się hazardowi i nieograniczonej rozpuście [to postanowienie na wypadek, gdyby cała reszta nie wypaliła, żebym nie musiał świecić oczami].

Korporacyjne fiu-bździu

Zadzwoniłem do firmy X, słynącej niegdyś ze sprzedaży poszukiwanego przeze mnie towaru. Firma X w tzw. międzyczasie zmieniła profil działalności, wypinając się całkowicie na poszukiwany przeze mnie produkt, a miast tego biorąc się za jakże en vogue e[eeeee…]-business. Guglanie przyniosło efekt i dowiedziałem się, że sprzedażą poszukiwanego przeze mnie produktu zajmuje się firma Y. Po telefonie do firmy Y okazało się, że owszem, sprzedają jak najbardziej, ale z uwagi na ambiwaletną dywersyfikację targetu korporacyjnego we wzdryngiwaczu do wygaresu lepiej byłoby, gdybym zgłosił się do firmy Z.
Firma Z odebrała telefon w postaci pani A., odbębniającej zapowiedź telefoniczną przez czas jakiś. Kiedy po krótkim sloganie reklamowym, wyrecytowaniu nazwy firmy, zapoznaniu mnie z rachunkiem zysków i strat za trzy ostatnie lata obrachunkowe usłyszałem wytęsknione „… w czym mogę pomóc?”, rozpłakałem się ze wzruszenia, w końcu słuchając pani zdążyłem postarzeć się o 10 minut. Na moje pytanie o produkt pani odpowiedziała – uwaga! – że TAK! Mamy go, pszepana, wysyłamy ofertę. Faksem. Ale ja chcę mailem. Dobrze, ale proszę podać numer faksu. A macie jakąś stronę internetową? Tak, mamy, ale formularza zamówienia – tu w głosie pani zabrzmiało powątpiewanie – i tak pan tam nie znajdzie.
Faks przyszedł. Na faksie, małymi literkami, stoi jak [mały] wół: „Zamówienie można również składać przez internet, na stronie…”
Au.

Uf, uf.

Według jakiegoś tam cebosianego sondażu, prof. Religa cieszy się zaufaniem 65% społeczeństwa, urzędujący prezydent – 60%.
Przepraszam, ale CO TO WŁAŚCIWIE ZNACZY? Czy zaufanie do Religi oznacza, że po[d]łożylibyśmy się bez obaw na jego stół operacyjny [jeśli tak, to 65% to bardzo kiepski wynik]? Czy 65% to wyraz poparcia dla jego poczynań politycznych? Czy oznacza to, że 65% dałoby mu na wychowanie swoje dzieci, jeśliby zaszła taka konieczność? A może owe 65% to ta część narodu, która powierzyłaby mu oszczędności swojego życia [jeśli tak, to z kolei Prezydentowi gratulujemy sześćdziesięcioprocentowego wyniku]?
A może 60% w przypadku Kwaśniewskiego to ludzie ufający mu, że jednak ma wyższe wykształcenie?

Update: ze swoją paranoją precyzowania rzeczywistości robię się powoli bardziej inżynierski od inżynierów. Przede mną archetyp któregoś-tam władcy Ankh-Morpork, który zginął bodajże próbując sfalsyfikować twierdzenie, że „pióro jest mocniejsze od miecza”, nie doczytawszy disclaimera „… o ile pióro jest bardzo ostre, a miecz bardzo mały”.

Phi.

Aaaaaaby udostępnić folder innym użytkownikom, przeciągnij go do folderu „Dokumenty udostępnione”. I furda ze strukturą katalogów, do której optymalizacji/ergonomii dochodziło się przez lata… Wiem, że można to shaczyć [a może nawet wystarczy tylko zrobić skrót? – nie wiem, współpracownik zgonił mnie z kompa], ale po x latach pracy na windzie moje neofickie podejście „Linux uber alles” zaczyna zyskiwać solidne podstawy. Innymi słowy, Linux jest niedorobiony w szczegółach istotnych dla newbies, a Windows – w szczegółach istotnych dla power users.
Powyższy wpis stanowi rozpaczliwą próbę ratowania proporcji wpisów giczego bloga, gdzie wbrew wszystkiemu wpisy okołokomputerowe stanowią ilości homeopatyczne. Nawet w tym akapicie, z każdym wpisanym zdaniem, proporcja ta zmienia się na niekorzyść komputerów… dość. Idę spać.

Człowiek pogryzł prawnika

Pęczakowi w zwiazku z jego niedawnym aresztowaniem odebrano pobory. Wcześniej pobierał rentę. „W związku z tą decyzją poseł nie będzie miał dochodów, a jego majątek został zabezpieczony. Nie wykluczam więc, że złożę wniosek do ZUS o przywrócenie renty, ponieważ w trudnej sytuacji znalazła się żona i kilkuletnie dziecko posła. Przyznaję jednak, że na razie decyzja o złożeniu wniosku do ZUS nie zapadła” – powiedział obrońca Pęczaka, mec. Piotr Kona. [cyt. za Onetem].
Apropostycznie przypomniała mi się zagadka: Czym różni się rozjechany prawnik od rozjechanego psa? Przed rozjechanym psem widać ślady hamowania.

Powrót

Wróciłem. Na przyszłość będę musiał inaczej poorganizować takie wyjazdy, bo robienie cięgiem 500 km do 2.00 w nocy z zamykającymi się oczami przez jednego kierowcę [nie mnie… sam chciał prowadzić, no] nie jest najlepszym pomysłem. Pomijam fakt, że nic nie można zwiedzić, a na rekreacyjny wyjazd np. do Torunia długo nie będzie mnie stać. Czasowo. A już zupełnie pomijam fakt, że mimo homeopatycznej ilości snu spać mi się zasadniczo nie chce, ale odczuwam jakąś dziwną niechęć do wykonywania czynności służbowych.
Zaletą takiego rozwiązania jest fakt, że do śniadania mogłem sobie poczytać książkę, na co w normalnych warunkach bym się nie zdobył. Dzisiaj padło na opowiadanie z „Księgi jesiennych demonów” Grzędowicza. Facet jest nieprawdopodobny. I genialny. Jak każdy członek NKT.

„…i demokracja kwitnie, rozbrzmiewa i przemija…”, wpis cokolwiek nerwowy.

Oglądam sobie stronę z podziękowaniami dla Polski za wkład w obronę Europy przed projektem prawa patentowego. I tak się potwierdza, że demokracja jest do de. Czy ktoś z Państwa, Drodzy Giczowie i Drogie Gicze, głosował na Pana Włodzimierza Marcińskiego? Odpowiem: nikt. Gdyby nie p. Marciński, znów nikt by nie wiedział, kto właściwie zagłosował za patentami. Tak samo, jak do powszechnego odbioru nie przebiły się w ogóle nazwiska projektodawców tychże praw z Niemiec czy Francji.
Mało tego, publicznie oświadczam, że wcale nie jestem pewien, że nawet gdybym miał taką możliwość, głosowałbym za p. Marcińskim. Bo [nie chce mi się sprawdzać] nie wiem, czy np. nie jest on przedstawicielem SLD. Albo Samoobrony.
Stokroć wolę monarchię, gdzie król traktuje państwo jak prywatny folwark – swój i swojego potomstwa. Bo o swoją własność się dba. I – na ogół – nie dobija się jej wysokimi podatkami, durnym ustawodawstwem czy [mentalnie] bredzeniem na temat wpływu katolicyzmu na sytuację kobiet [tak nawiasem mówiąc NIKT – dosłownie NIKT!!! – nie zwraca uwagi na fakt, że stawiana na piedestale przez KK Święta Rodzina to typowy matriarchat, a już na pewno komórka społeczna, gdzie ojciec rodziny nie ma jak najbardziej NIC do powiedzenia; co polecam pod rozwagę Środzie i innym mędrkom].
PS. Dzisiaj w Empiku zobaczyłem książkę Baniewicza, „Drzymalski przeciw RZECZPOSPOLITEJ” [sic!]. Aż chce się westchnąć: O tempora, o mores, o k***a. Baniewicz zeznał swego czasu, że zaczął pisać bodajże z żalu, że Wiedźmin się skończył. Jak widać, zabranie się za pisanie z żalu po… nie jest najlepszym motywatorem.

Przybieżeli do Betlejem spekulanci.

Dziwię się, że nikt do tej pory pastuszków betlejemskich nie mianował patronami spekulantów i graczy giełdowych. Kolęda mówi wszak wyraźnie, że rzeczeni pastuszkowie przybieżeli do Betlejem, grając na lirze. Co prawda notowania lira [jeszcze przed wejściem do strefy euro] były fatalne, ale dowodzi to tylko tego, że za międzynarodowe operacje finansowe nie powinni się brać ludzie bez odpowiedniego wykształcenia.

Mądrzejsze refleksje na temat minionych Świąt trzymam starannie w zanadrzu, wydobywając je na światło dzienne z zakamarków wspomnień, ilekroć przypomnę sobie, że tegoroczne Święta znów spędziliśmy w biegu. Ale generalnie można zaliczyć je do udanych, mniemam.