Nie macie pomysłu na biznes? Oto mój no-brainer do dowolnego wykorzystania. Sam bym się za to wziął, ale primo nie mam czasu, secundo z pewnych względów, wyczytywalnych pomiędzy wierszami poniżej, musiałbym rzeczony startup rozpoczynać od wynajmowania ludzi, a to mi trochę psuje cashflow.
Jak wiadomo z tytułu, u sąsiada trawa jest zawsze zieleńsza. Wiadomo nadto o efekcie halo i kilku innych efektach psychologicznych, znudzeniu życiem małżeńskim, etc. Uzbrojeni w tę wiedzę wchodzimy na rynek z naszą usługą.
Poszukiwany pracownik: wysoki, szczupły, zadbany mężczyzna o nienagannej prezencji, lat dajmy na to 35-40. Poszukiwana pracownica: puszysta feministka, regularnie czytująca „Gazetę Wyborczą” i uznająca ubiór za przejaw patriarchalizmu i męskiej opresywności i dbająca jedynie o wnętrze… no dobra, z tymi wymaganiami dla pracowniczki okrutnie żartowałem, właściwe sobie dośpiewajcie. Niezależnie od płci potencjalni pracownicy muszą charakteryzować się nienaganną postawą moralną, co w długookresowej perspektywie biznesu ma naprawdę poważnie duże znaczenie. Mając personel, przystępujemy do dzieła.
Jak powszechnie wiadomo z lektury opisów efektów psychologicznych, opinie osób atrakcyjnych brzmią dla nas dużo wiarygodniej i bardziej przekonująco, niźli osób przystojnych niekoniecznie, w szczególności długoletnich połówek, obciążonych dodatkowo obowiązkami, tumiwisizmem, etc. No więc trzeba znaleźć te pierwsze.
Pracowników kontaktujemy z mężami [a pracownice – z żonami] i od tej pory zaczyna się właściwa praca z klientem. Pracowników wprowadzamy do domu klienta, gdzie udają przyjaciela męża / przyjaciółkę żony [nie zawadzi, jeśli będą się kreować przy okazji jako „ludzie sukcesu”, co tylko wzmocni oddziaływanie]. Podczas „spontanicznych wizyt domowych” „znajomi”, oczywiście całkowitym przypadkiem, pałają entuzjazmem do opinii klienta, co – z racji ich atrakcyjności – znakomicie wzmacnia siłę przekazu. Mąż nie umie przekonać żony do noszenia szpilek? Jego ultraprzystojny znajomy wspomina mimochodem o swojej wystrzałowej ex [łudząco podobnej do żony klienta, nawiasem mówiąc], która bez szpilek nie wyobrażała sobie wyjścia na miasto. Żona nie może doprosić się męża o pomalowanie mieszkania na łososiowo? Jej znajoma, będąca ucieleśnieniem cnót nowoczesnej Europejki i świadomej obywatelki [znów okrutny żart], ma na punkcie koloru łososiowego prawdziwą obsesję. Łapiecie już ideę? Powtarzamy delikatnie kilka zakontraktowanych wizyt, po osiągnięciu celu nasz człowiek się ulatnia. Bezpowrotnie! Zapis taki może być w kontrakcie dla uspokojenia klienta.
Odpowiedni kręgosłup etyczny przy tak delikatnych sprawach jest oczywiście koniecznością – to ma być poważna firma, a nie burdel. Tym bardziej, że zaufanie klienta w takich sytuacjach jest dla nas „być albo nie być”, nikt z własnej woli nie strzeli sobie w stopę, nie będąc pewnym naszej lojalności.
Wiadomości i wieści o firmie rozchodzą się pocztą pantoflową, a my zaczynamy pławić się w luksusie, dekadencji i szampanie. Na podstawie obserwacji kolegów – sukces biznesu bardziej niż murowany.
* * *
Hardkorowym kuzynem powyższego pomysłu jest idea najęcia kilku zdesperowanych młodych ludzi do, excusez le mot, temzbpravn bab z dziekanatów za środki unijne lub jakąś dotację celową, uzasadnianą wzrostem dobra publicznego. Każdy decydent, który miał do czynienia z babami z dziekanatu – przynajmniej jeszcze kilka lat temu – przyzna wsparcie publiczne na ten cel z zamkniętymi oczami. Copyright projektu przynależny w części koledze, z którym opracowywałem ten projekt po którejś wizycie w dziekanacie.