Z zamyśleń popołudniowych.

Interesowanie się polityką przypomina trochę nastawienie do komputerów.

Obydwoma zagadnieniami można interesować się z grubsza trójstopniowo: jako profesjonalista, użytkownik albo na zasadzie całkowitego odcięcia. O ile w przypadku komputerów ten podział w zasadzie jest klarowny, o tyle w nastawieniu do polityki drugie i trzecie podejście łączą się, skutkiem czego nastawienie do polityki bywa na ogół binarne – i to jest imo główny problem, i z tego bierze się ledwo 50% głosujących [choć legitymizacja etyczna tego czy owego „elektora” to zupełnie inna sprawa… czy wyłazi ze mnie demokrata, kochany pamiętniczku?…]

Jakimś sposobem na, za przeproszeniem, demokratyzację społeczeństwa mogłoby być uświadomienie ludziom „drugiej drogi” właśnie. Nie: „nie mam czasu ani ochoty na politykę ani na codzienne śledzenie tego bajzlu”, ale „znajdę moment na zapoznanie się z programem, krańcowy uzysk będzie znaczny”. Na przykrojenie swojego widzenia polityki do własnych potrzeb i chęci na podobnej zasadzie, jak użytkownik fejsika nie musi być programistą. Relatywnie największy efekt relatywnie niskim kosztem. Możesz grać i tworzyć na kompie, nie mając pojęcia o 0dayach czy nieścisłościach w dokumentacji – podobnie, jak możesz brać z grubsza świadomy udział w polityce, nie angażując w to połowy swojego czasu i 3/4 nerwów.

Z kajecika niedzielnego montażysty.

Robiąc [pół]amatorskie filmy z eventów z udziałem Waszych drogich [szczególnie aktualne w kontekście 1.06] dzieci, z pewnością prędzej czy później natkniecie się na coś, z braku lepszego określenia nazwę „problemem skrótu”. Próbując wyjść poza funkcję czysto dokumentalną, amator aspirujący do miana świadomego i kręcący godzinne przedstawienie prędzej czy później stanie przed fundamentalnym dylematem: pokazać całość tylko z technicznymi skrótami, czy wysilić się na krótszą formę, biorąc na klatę kwestię kompozycji i samodzielnego kształtowania narracji?

Stworzenie relacji „as-is” to na dobrą sprawę tylko kwestia techniczna. Jako jednoosobowy Hollywood jesteśmy przecież w stanie zorganizować niskobudżetowy plan z dwiema kamerami i autonomicznym dźwiękiem – w tym przypadku w zasadzie pozostaje tylko wycięcie ewidentnych dłużyzn / przerw technicznych i montaż całości metodą opisaną w poprzedniej notce. Spacerek. W skrócie: komórka cały czas łapie plan ogólny, rejestrator podsuwamy do źródła dźwięku, lustrzanką robimy przebitki. Montaż to w zasadzie rzecz typowo techniczna, bez większych fajerwerków. Tak mi się przynajmniej wydawało do zeszłego weekendu, kiedy to wziąłem się za materiał kręcony wspomnianą metodą w kościele. W większych wnętrzach do standardowego wyposażenia naszego samobieżnego studia [komórka, DSLR, rejestrator i 2 statywy] należy doliczyć tele do DSLR i dodatkowy statyw, w ostateczności monopod – jeśli nie chcecie albo nie możecie biegać po obiekcie, wówczas te akcesoria z pewnością Wam się przydadzą. Zwiększa to nieco gabaryt zestawu, ale filmowanie z ręki np. chóru ze środka kościoła [niechby nawet ze stabilizacją] albo detalu sceny z końca sali [bo zakładam, że swoją komórkę na statywie lubicie i nie chcecie się od niej oddalać, prawda?] nie jest najtrafniejszym pomysłem. Drugą względnie męczącą kwestią jest lipsync. Szczerze przyznam, że o ile we wcześniejszych „produkcjach” ten problem niezauważenie mnie jakoś dziwnie ominął, to tutaj wizja [uzasadnionych] pretensji chóru czy dyrygenta, zmontowanych w przebitkach mocno asynchronicznie, potrafią mocno zepsuć nasze dobre samopoczucie i zmusić nas do mrówczego dopasowywania do soundtracku każdej prezentacji plomby czy machnięcia kończyną górną [todo: doczytać o znacznikach czasu].

Radykalny skrót pozwala z kolei na lepszą selekcję materiału, skazując nas z kolei jednocześnie na konieczność ubrania owego skrótu w szaty [para]fabularne. Zaletą takiego rozwiązania jest fakt, iż nie ma w zasadzie szans, żeby z wydarzenia trwającego np. godzinę nie mieć komfortu wyboru paru najlepszych minut spośród ok. półtorej godziny. Coś takiego przydarzyło mi się podczas kręcenia przedszkolnego pokazu mody; z materiału nakamerowanego tą modłą na łapu capu [bo jakąż wewnętrzną logikę może mieć pokaz mody, do kroćset?] skręciłem autorską wizję teledysku do „Fading Like A Flower” Roxette [a i tak Co Poniektórzy Tutaj kręcili nosem, że dłużyzny i dialogi niedobre i nic się nie dzieje]. Szczerze mówiąc, montowanie tego było czystą radością – po pierwsze z racji możliwości narzucenia własnej narracji, po drugie z racji pozbycia się już na początku problemów z dźwiękiem [a w przedstawieniach przedszkolnych to problem w zasadzie nagminny]. Jakakolwiek oś fabularna jest elementem koniecznym, jeśli – przynajmniej we własnej opinii – chcemy wybić się ponad youtubowe filmu kręcone zmywarką bądź łzawe teledyski, składające się z sekwencji fadeoutowanych, pseudoromantycznych pejzaży. A chcemy, prawda?

Optymalnej recepty na wybór oczywiście nie wskażę, i to jest wiadomość zła. Dobra – że decyzję możemy podjąć dopiero przy komputerze, w zasadzie kręcimy tak samo w obu przypadkach [choć mając z tyłu głowy konwencję teledysku, nie mogłem oprzeć się kilku gwałtownym najazdom kamery i filmowania niekoniecznie równolegle do poziomu podłogi]. Najlepszym chyba kryterium wydaje się tutaj być [baczność!] sensowność opowieści; zmontowanie godzinnej akademii ku czci do utworu Eminema czy innej Pantery być może jest ciekawym zabiegiem artystycznym, ale jako składnik domowego archiwum po latach sprawdzi się już niekoniecznie… w przeciwieństwie do podłożenia pod tenże soundtrack ujęć z np. wernisażu jakiegoś malarstwa, pokazu walk czy czegoś w ten deseń.

Zupełnie oddzielną sprawą, której nie doceniałem wcześniej, są plansze – tytułowa i śródtytułowe [opisy wykonów chociażby]. We wcześniejszych montażach wklejałem na siłę standardowe generatory mediów z Vegas Movie Studio, czyli po prostu napisy białym Arialem nakładane na obraz; spełniało to funkcję informacyjną i nic poza tym. Żeby przeskoczyć w następny wymiar, wystarczyło stworzyć przezroczysty [kanał alfa ftw] obrazek PNG o wymiarach maksymalnej rozdzielczości docelowego obrazu, następnie namalować na nim pasek [tło dla finalnych śródtytułów] na niemal [ważne] całą szerokość kadru i tło dla napisów gotowe. Jedna grafika wystarczy dla dowolnie długich napisów, dla krótkich wystarczy po prostu przesunąć jej część poza ekran w prawo [na razie próbowałem wersję z paskiem „doklejonym” do prawej części ekranu, dopasowującą się po lewej stronie do szerokości napisu, jak na większości teledysków; pasek zajmujący całą szerokość nie będzie potrzebować nawet takiego dostosowania].

Różnica pomiędzy dwiema wspomnianymi wersjami napisów oraz ich wpływem na cały obraz jest niesamowita. Pasek w kolorystycznej tonacji obrazu oraz odpowiednio dobrana, delikatnie podcieniowana czcionka sprawiają, że patrząc na ostatni montaż koncertu z premedytacją odkładam samokrytykę na wieszak i długo się napawam. Naprawdę.

Z rzeczy wymagających wyrównania do oczekiwanego, absolutnie własnego standardu, pozostaje jeszcze stworzenie własnej czołówki. Ale do tego muszę się wyuczyć Blendera, a od tego non stop w zasadzie się odbijam. Ale i tak jest lepiej. O niebo lepiej, głównie przez te napisy / plansze. To naprawdę robi różnicę.

Między dżumą a cholerą.

Pierwszy akt woli suwerennego ludu za nami. Nerwowość mainstreamu nazajutrz [wczoraj TV nie zaszczyciłem uwagą poza cowieczornym seansem „Pingwinów”, choć bynajmniej nie ze względu na obecność Kowalskiego…] przypomina mi nieco tę sprzed kilku lat po wygranej śp. Kaczyńskiego. Nerwowość tym ciekawsza tym razem, że wzbogacona o element bajery względem elektoratu Kukiza, który wg wszelakich danych okaże się języczkiem u wagi. A właściwie jęzorem.

Nagle więc okazuje się, że o nic nie znaczące stanowisko w państwie [co jeszcze parę dni nazad można było przeczytać obok] zaczynają ubiegać się kliniczny demokrata [proponuję nie ograniczać się do jednego referendum, gotową listę pomysłów do natychmiastowego wykorzystania znajdzie Pan w archiwach Sejmu] i zwolennik JOW [i zapewne niskich podatków i odbiurokratyzowania i realpolitycznych stosunków z Ukrainą takoż]. To na froncie. Z tyłu – standardowy Michnik i spółka nader merytorycznie piszą o potencjalnych „rządach absurdu i szczujni” czy o „kandydacie, od którego nikt mądrości nie wymaga”. Ale feedback na to coraz mniejszy tak jakby. Co – nie powiem – cieszy.

* * *

Zapowiadane referendum [zapowiadane było od zawsze, teraz po prostu wyszła okazja, żeby o tym wspomnieć] zawierać ma m.in. pytanie o możliwość stosowania zasady „in dubio pro tributario”. Sądzę, że pytanie to przepadnie w referendum, głównie za sprawą emigrantów w UK i Niemczech, którzy nogami wybrali państwa o oczywistej wykładni „contra tributario”. W ramach obywatelskiego wkładu w procesy demokratyczne proponuję przegłosowanie paradygmatów „pecunia non olet” oraz „non est crimen perforare hymen”, zebranie elektoratu pozytywnego będzie bez wątpienia dużo łatwiejsze. A może jeszcze referendum w sprawie wysłania wojsk na Ukrainę? Drugi miał zdaje się z tym pewne problemy…

* * *

Wybór między tymi dwoma panami w oparciu o ich program z dzisiaj – niezależnie od jego wykonalności – byłby wbrew pozorom problematyczny; ku swojemu zdziwieniu odnajduję w nich tak wiele punktów zbieżnych, że sam nie wiem, co o tym wszystkim myśleć, jak mawiał król Dezmod przyłapany na oszukiwaniu w karty. Idąc jednak za radą obozu europejskiego, w myśl której prezydent pełni jeno funkcję symboliczną, wybór staje się znacznie prostszy. Do symbolicznego reprezentowania Rzplitej medialna żona, nierobienie błędów ortograficznych jak w podstawówce oraz znajomość zasad eksploatacji mebli w miejscach publicznych wydają się być absolutnym minimum klasy, której należy wymagać od kandydata. I tylko na stronie wzmiankowanego niepokoi lekko konieczność akceptacji Polityki Cookies.

* * *

Czujecie się zdziwieni rozmijającymi się z rzeczywistością sondażami? Że z 39% za pięć dwunasta nagle robi się 32% o dwunastej? Cóż…

Nadzór na CBOS sprawuje Prezes Rady Ministrów [Art. 13 Ustawy z dn. 20 lutego 1997 o fundacji – Centrum Badania Opinii Społecznej, link]

Questions?

* * *

EDIT [z PP]:

Krążą słuchy, że [Komorowski – przyp. t.] ma ogłosić legalizację marihuany już podczas intronizacji Chrystusa.