Po raz kolejny opadają mi ręce, tym razem nad własną długoletnią niezbornością, żeby nie powiedzieć gorzej. Ochnaście lat siedzenia w necie i dopiero teraz zaczynam korzystać z agregatorów RSS… I nie tylko z tego.
W ogóle szewc bez butów chodzi; dopiero od kilku tygodni zaczynam w miarę zbornie uskuteczniać usieciowienie. W końcu zacząłem backupować i synchronizować ważne pliki [fabryczne na szczęście backupuję od dawna, Wysoki Sądzie, i proszę o łagodny wymiar kary], zapisywać strony warte przeczytania… A od paru dni otrząsać się z niesmakiem na wspomnienie konieczności ręcznego brauzowania jakiegokolwiek serwisu w ramach porannej prasóweczki. A ile miejsca po wyciętym pasku zakładek, ha!

Zapis na później trafiłem od razu, Instapaper przekonał mnie do siebie bezproblemowo. Z agregatorem RSS sprawa była nieco cięższa, parę dni potrzebowałem na stwierdzenie nieużywalności Feedly, nieumiejącego sobie poradzić – sądząc po furii blogosferycznej, od dłuższego już czasu – ze zduplikowanymi wpisami w feedzie, jak na złość najbardziej powtarzającymi się w lifehack.org, gdzie zarówno ilość niusów, jak i częstotliwość update’u są relatywnie największe [nawiasem mówiąc sam lifehack.org rozczarowuje, i to mocno; dawniej wzdychałem, nie mając czasu na regularną lekturę – a mając narzędzia stwierdzam z niesmakiem, że poziom i tematyka ich artykułów jest niżej gimbazjalnego, niestety]. Od paru dni testuję Inoreadera i porównanie z Feedly wypada jednoznacznie – trafione rekomendacje, dopracowany software i ogólnie lodzio miodzio, panowie [nie jestem tylko pewien możliwości bezpośredniego otwierania strony, ale to się zaraz sprawdzi].
Racjonalizacja strumienia treści dość nieoczekiwanie obudziła we mnie pragnienie mania tabletu. Wcześniej nie widziałem czemuś potrzeby zakupu takowego, a od paru dni coraz częściej myślę o nim jako o odbiorniku po prostu znacznie wygodniejszym do tramwaju, niźli komórka.
I tylko gdzieś po synapsach kołacze się upierdliwa myśl, że czasu, zaoszczędzonego na dotychczasowym daremnym wyklikiwaniu czytanych serwisów, nie będzie tak wiele, a wrzucając ochnaście nowych źródeł RSS znów się przeliczę [content Inoreadera przynajmniej do teraz brauzuję na bieżąco, ale na Instapaperze już mam kilkanaście nieprzeczytanych artykułów]. No nic, zobaczymy.
A porządnego, zwięzłego źródła informacji o świecie jak nie miałem, tak dalej nie mam. Coraz częściej, wklejając tutaj jakikolwiek link z onetu, czuję się jak szambonurek…