Ścinki obszerne.

No i proszę. Jeśli w necie czegoś nie ma, to należy odczekać parę miesięcy – i voila. Swego czasu daremnie szukałem na Wikipedii czegoś o Lubomskim i jednej z jego piosenek, chyba nie do dostania nawet w dobrych sieciach p2p. A parę dni temu okazało się, że i Lubomski się na Wikipedii znalazł, i piosenka w necie również. Autorstwa ponoć Bryndala, tego od rozmów rolowanych i hitów Kobranocki (!). Przeklejone pod wpływem wczorajszej dyskusji u Kooraka i nieodpartej potrzeby serca. Sam tekst bomba – a wykonanie Lubomskiego to dwie bomby.

Indianie i kowboje
Bryndal / Lubomski
Żył sobie kiedyś szeryf
imieniem Johny
co oprócz innych zboczeń
nie lubił czerwonych
w miasteczku gnębił Indian
nieruszył nigdy squaw
ludzie go rozumieli
wiedzieli o co szło

Chcemy na głowach
mieć własne skalpy
jeździć na wczasy
w szwajcarskie Alpy
chcemy spokoju dla naszych koni
nie popuścimy czerwonym

Lecz na nic szczytne hasła
wyprawy mężów zbrojnych
Indianie mimo wszystko
deptali ścieżkę wojny
gwałcili białym żony
z ukrycia napadali
a wódz dla niepoznaki
fajkę pokoju palił

Chcemy na głowach
mieć własne skalpy
jeździć na wczasy
w szwajcarskie Alpy
chcemy spokoju dla naszych koni
nie popuścimy czerwonym

Tak żyli w jednym kraju
Indianie i kowboje
walczyli między sobą
każdy o prawa swoje
Ktoś w końcu wpadł na pomysł
i rzekł czerwony bracie
Najlepiej tobie będzie
Po prostu w rezerwacie

Chcemy na głowach
mieć własne skalpy
jeździć na wczasy
w szwajcarskie Alpy
chcemy spokoju dla naszych koni
nie popuścimy czerwonym

* * *

Z Armagedonu, który kiedyś stanie się udziałem czerwonych, niechybnie ocaleje Czajna – nawet jeśli nie zmieni swoich kuriozalnych poglądów, to osobiście się za Nim wstawię. Info historyczno – genealogiczne, którego znalezienie zajęłoby mi pewnie dwa dni, znalazł dla mnie między jednym wydechem a drugim. Jestem naprawdę pod wrażeniem. Jak problem, to do Czajny, pamiętajcie.

* * *

Czytam wreszcie Raport Badeni. I jestem naprawdę przeszczęśliwy [bo trochę się prawdę powiedziawszy tej nieuchronnej recenzji bałem], mogąc z czystym sumieniem – odkładając na bok więzi koleżeńskie i towarzyskie – tę książkę polecić. Kto polubił akuninowego Fandorina, Poirota czy Marlowe’a [dwóch pierwszych pod względem czasu i sztafażu, trzeciego pod względem cynizmu], temu maćkowski Mahler też przypadnie do gustu. Trup ściele się od niechcenia, gęstej atmosfery brak, ale jakby powiedzieli konsultancji MS, it’s not a bug, it’s a feature. Nie o gęstą atmosferę tu chodzi, ile raczej o ujęcie epoki, oddanie krakowskich smaczków, a to Krzyśkowi wyszło przecudnie. A postać Duszy… rewelacja. Oczywiście jest i kryminał, jest wengi wengi przybyszewszczyzny, jest erotyzm [z ujęciem którego w ten sposób – niechybnie z racji moich ograniczonych horyzontów literackich – zetknąłem się po raz pierwszy!] i jest mnóstwo innych rzeczy. Piszę się na drugą część, która już jest, i trzecią, która się robi. Nowości na temat Maćkowskiego – tylko na tym joggerze 😛

Dobra, będzie i łyżeczka dziegciu, choć dziegciu mało merytorycznego. Paręnaście wychwyconych ortów [wśród nich nagminnie powtarzająca się stróżka potu!!!!] i chyba parę literówek to tragiczne referencje korekty, dla takiego skrupulanta, jak ja, to dramat, psujący lekturę w zauważalny sposób. Poza tym miejscami rwana fabuła – ale może to tak ma być i może się nie znam. Ale to drobiazgi – a skoro korekta gremialnie w Polsce schodzi na psy, to pomijając nieuchronne, Raport naprawdę warto przeczytać. I doszukiwać się na tym joggerze dalszych wzmianek o dzielnym c.k. inspektorze Mahlerze. A wódka dlatego jest ohydna, bo jest niedobra.

* * *

Doklejam zdjęcia do GRAMPSa. Trochę ich jest – i trochę jest z tym roboty. Cały czas zastanawiam się nad ujęciem tego wszystkiego w jakąś beletrystykę i cały czas nie mam na to pomysłu. Ale przeklejanie zdjęć średnio mnie bawi, wolałbym wrócić do zbierania danych. a Ubuntu jakąś samosiejką podmieniło mi /dev/sda na /dev/sde1, dziwne.

* * *

Wpadł mi w łapy zaprzeszły Der Dziennik, traktujący o niemieckich targach dla fetyszystów. O ile kobiece preferencje niespecjalnie mnie zdziwiły – paniom podobał się całościowy cętkowany strój jaguara, a w hipotetycznej sytuacji z panią odzianą w całościowy cętkowany strój jaguara byłbym w stanie sobie siebie [ała! zaimki!] wyobrazić -, o tyle nie znam żadnej pani, która chciałaby mieć okoliczność z panem odzianym w nasz prefereowany strój. Czyli w obszyty cekinami strój Supermana. Ale może mi brakuje wyobraźni albo odpowiednich znajomych pań. Albo dziwny jestem i truskawki cukrem posypuję.

Lajtowo.

Chyba pierwszy raz od wielu razy podczas najbliższej wizyty w pieleszach nie kiwnę genealogicznym palcem ni du du. Powód: wengi wengi nieprzetworzonych materiałów, czekających w kolejce do przetworzenia. A po co mam zwiększać entropię tamże, skoro ciężko mi jest ujarzmić chaos materiałowy nawet wśród tego, co mam? Na przykład dalej nie mam pomysłu na system do referencji odnośników ze zdjęć źródłowych do wykorzystanych w GRAMPSie modyfikacji i vice versa. Jest jednakowoż pewien skutek uboczny, podczas prób [nieudanych] ujarzmienia chaosu stwierdzam z nieopisaną radością, że pod moim Feistym działa w zasadzie wszystek sprzęt, jaki posiadam, włączając w to skaziczny skaner [co było do przewidzenia] i czytnik kart [co było do przewidzenia już nieco mniej]. Z przeróżnych bźdźiągw korci mnie instalacja Beryla, acz nie jest to priorytet, bo takie bajery – poza stroną czysto estetyczną – nie pociągają mnie w bieżącej pracy ani trochę.

* * *

Idzie zmiana pogody, bo łeb mi pęka. A na dodatek na dniach chyba jeszcze jakiś deadline z „Histmaga”. Nietopsz.

Luksemburgowe pojęcie prawa

Bardziej optymistyczny był Juncker, dla którego „jest więcej oznak, że zmierzamy w kierunku sukcesu niż porażki”. Przypominając, że Luksemburczycy poprali w referendum unijną konstytucję, premier Luksemburga zaapelował, by brać pod uwagę 18 państw, które ją ratyfikowały. „Trzeba zachować substancję” eurokonstytucji – powiedział Juncker.

[źródło: Onet]
Jak widać, w obliczu widma porażki niemiecko – francuskich planów wielkomocarstwowych przestają się nawet powoli liczyć elementarne pozory prawne. Galop do totalizmu nabiera tempa…

* * *

Swoją drogą, o piątkowej obniżce podatków na zerowym lvl na joggerze – która po raz pierwszy od wielu, wielu lat pozwoli [acz homeopatycznie] odczuć ulgę w kieszeni – zająknęły się może dwie osoby, jeśli liczyłem dobrze. A przecież to bodajże druga [po obniżce akcyzy] obniżka podatków w III/IV RP – i nie ma znaczenia, na ile zamierzona, a na ile wykalkulowana. Reszta woli podniecać się Giertychem kasującym Dostojewskiego czy kolejnymi lapsusami Kaczyńskich. ŻAŁOSNE.

Ubuntu Feisty / Ubuntu Intrepid & wifi HOWTO

Po wszystkim – rzecz banalna, aż się sam sobie dziwię. Jasna, prosta i oczywista… niech mi ktoś powie, że GUI nie odmóżdża.

HOWTO trochę chaotyczne i ciężko trywialne [teraz!], ale na moje potrzeby i ku pamięci – wystarczy. Tradycyjnie już proszę o info, jeśli komuś się to przyda.

Konfiguracja wstępna: D-Link DWL-G520 i Feisty / Intrepid, drivery madwifi, szyfrowanie WPA-PSK, w sieci brak roamingu ESSID. W System -> Adminstracja -> Sterowniki WYŁĄCZAMY własnościowe sterowniki kart bezprzewodowych. Drivery pobieramy z http://www.madwifi-project.org [NIE! z madwifi.org!], rozpakowujemy i kompilujemy standardowo. Dla 8.10 źródła należy ściągnąć stąd, bo źródła dostępne bezpośrednio ze strony rzucają błędami podczas kompilacji, przynajmniej u mnie i przynajmniej wg stanu na początek lutego 2009. Oryginał znaleziony na Ubuntuforums autorstwa MadeRa z moimi modyfikacjami [pominięcie części odpowiadającej za kompilacje i srututucje modułów wifi]. Dodałem sekcję dla Ubuntu 8.10 Intrepid Ibex.

  1. Jako root piszemy
    sudo wpa_passphrase ESSID > /etc/wpa_suplicant/wpa_supplicant.conf
    Wpisujemy klucz sieciowy i wciskamy ^D.
  2. Modyfikujemy nowo utworzony wpa_supplicant.conf, żeby wyglądał mniej więcej tak:

    network={
    ssid="corrida"
    psk=tu klucz heksami
    scan_ssid=1
    auth_alg=OPEN
    key_mgmt=WPA-PSK
    proto=WPA
    pairwise=TKIP
    }
  3. Modyfikujemy /etc/network/interfaces. Sekcję auto lo zostawiamy oczywiście bez zmian. Dopisujemy [lub modyfikujemy]:
    dla Ubuntu <8.10:

    auto ath0
    iface ath0 inet dhcp
    pre-up iwconfig ath0 essid corrida && wpa_supplicant -B -Dmadwifi -iath0 -c/etc/wpa_supplicant/wpa_supplicant.conf -d
    post-down killall -q wpa_supplicant
  4. dla Ubuntu 8.10 Intrepid Ibex piszemy zamiast ostatniej linii: pre-up iwconfig ath0 essid corrida && wpa_supplicant -B -Dwext -iath0 -c/etc/wpa_supplicant/wpa_supplicant.conf -d
  5. System->Preferencje->Sesje i radośnie chędożymy w kosmos pomiot szatański o nazwie Network Manager.

W zasadzie pewnie wystarczyłby reset jakichś usług, ale że nie chce mi się guglać, resetujemy maszynę, a po resecie – cieszymy się siecią działającą normalnie i od początku, a nie dopiero w środowisku graficznym i po podaniu hasła. NetworkManager do ostatnich chwil przed agonią uporczywie nie przyjmował do wiadomości przydzielenia IP na interfejsie, nie uznając za stosowne nawet go wyświetlić.

O blogowaniu – okrakiem na barykadzie.

Niedawno wpadł mi w ręce art na GW na temat zamykanych zaoceanicznych blogów, pod maską bezstronności i prywatnych zapisków nie będących niczym innym, jak tylko kolejnym przejawem działalności marketingowej Sony i innych koncernów. Wielu z tych bloggerów, piejących z zachwytu nad nową konsolą czy telefonem okazało się po czasie etatowymi pracownikami wytwórców tychże. Oczywiście chcą tego zakazać i oczywiście gadające w artykule prezie agencji marketingowych są przeciw.

I tu mam zagwozdkę. Bo czymże innym jest chociażby marketing szeptany? Przecież łażąc po klubach [hipotetycznie] nie mam pewności, czy cokolwiek, co usłyszę, zobaczę czy dotknę, jest rzeczywistością z punktu widzenia marketingowego spontaniczną, czy starannie reżyserowaną. I jakoś niespecjalnie słyszę z tego tytułu protesty. Pomijając już zupełnie kwestię wolności gospodarczej tudzież inne formy marketingowe, które dawno kryteriom tradycyjnej reklamy się wymknęły, a protestów nie budzą w ogóle [jak chociażby product placement].

Z drugiej zaś strony – coś jest na rzeczy. Adwokat diabła może odpowiedzieć, że pseudoreklama blogowa podpada np. pod świadome wprowadzenie w błąd. Rzeczywistość goni nas coraz bardziej i nie potrzebujemy chyba już kolejnych fake’ów, wszak czas poświęcony na dochodzenie do sedna też ma swoją cenę. Dziwna sprawa – i woda na młyn twierdzących, że galopada cywilizacyjna rozmywa nawet jednoznaczne swego czasu światopoglądowe opcje na gospodarkę.

„Masz mało czasu trzeba dać świadectwo”.

No to daję. Jakkolwiek podpieranie się Klasykiem w giczych sprawach może lekko zniesmaczać, to po uwzględnieniu ilości czasu poświęconego na problem – niesmak zaczyna znikać.

Ale do meritum. Piszę te słowa na potwierdzenie, że udało mi się przelotnie zmusić do działania wifi na świeżo zupgradowanym do Feisty’ego domowym kompie. Ponieważ po resecie zaraz i tak sieć szlag trafi, dla siebie samego załączam luźne tropy tego, co robiłem: iwconfig essid ja_już_wiem_co, zabawy z modprobe i dużo randomicznego klikania w gnome-network-manager. Breezy przed disto-upgrade oczywiście działał bez zastrzeżeń. Ech.

Touche! – a potem jak zwykle

Nie sposób było we wczorajszej Trójce nie przyznać racji pani Senyszyn [sic!], twierdzącej, że [cytat z pamięci]

nadmierna walka z symbolami narkomanii może doprowadzić do tego, że patriotom zakaże się śpiewania pieśni Czerwone maki na Monte Cassino.

Rewelka. Potem niestety coraz gorzej – pani poseł z SLD i pan poseł z LPR rąsia w rąsię legislacyjnie przeciwko nałogom – dla świetlanej przyszłości stada baranów, zwanego w porywach wisielczego humoru świadomym społeczeństwem demokratycznym.