Z zamyśleń śródświątecznych.

Kobieto! Jeśli w chwili świątecznego oddechu od codziennej krzątaniny runie na Ciebie nagła konstatacja faktu, że Twój mężczyzna zagubił gdzieś dziarski, sprężysty krok i zaczął powłóczyć nogami i snuć się leniwie po domu, zamiast wziąć się do czegoś pożytecznego, nie odbieraj tego jako niezauważonej dotychczas smugi cienia, w którą zaczął wchodzić. Czas, kiedy uświadomisz sobie, że wszystko, co najlepsze, dawno już za Wami, prawdopodobnie dopiero jeszcze nadejdzie. I jakkolwiek przeżywanie życia świadomie jest jedną z najlepszych rzeczy, które mogą Cię spotkać, być może tegoroczne Boże Narodzenie nie jest odpowiednią porą do zadręczania się i wspominania czasów minionych.

Być może czas da się jeszcze cofnąć. Zacznij od sprawdzenia, czy nie kupiłaś mu po prostu za dużych kapci bez pięt.

Poczuj magię i świąd.

Truizmem będzie stwierdzenie, że Święta zbliżają. Sprawiają, że obcy ludzie stają się sobie bliżsi, wyzbywają się codziennej nieufności, uprzedzeń, obaw. Że ten raz w roku zaczynają ze sobą rozmawiać. Drzewa kwiatom, kwiaty drzewom, wszyscy wszystkim ślą życzenia.

Kiedy widzę, jak z przesłanych nam przez klienta politpoprawnych życzeń [których adresatami, jak wynika z przebogatej listy CC: w nagłówku*, była chyba ćwierć globalnej sieci zupełnie obcych sobie ludzi z całego świata] rozwija się [również z uwzględnieniem całej wspomnianej listy CC:] fascynująca dyskusja i moc wszystkiego najlepszego, wraca mi wiara w rodzaj ludzki i w to, że jeszcze nie wszystko stracone.

Arrrrgh, jak mi wraca.

* * *

* – Czy są pocztówki z napisem „Dla mojej jedynej”? – Tak. – Dwadzieścia proszszsz.

Krótka książeczka na pół dnia.

Andrzej zasiadł przy biurku w swoim boxie i uczynił zamaszysty znak krzyża. Wciągneliśmy głośno powietrze.
– Przestań – syknęliśmy. – Nie wiesz, że mamy rozdział Kościoła od korpo? Nie wiesz, że naruszasz neutralność światopoglądową tego miejsca? Nie bądź nietolerancyjny! Churchinguj sobie tak, żebyśmy tego nie widzieli. A najlepiej wcale, bo teraz, nawet kiedy nie będziemy tego widzieć, to możemy myśleć, że właśnie to robisz!
Nowy popatrzył na nas, ewidentnie nie rozumiejąc. Spróbował ratować sytuację. Sięgnął do torby.
– No już dobrze, macie tu na zgodę po świętym obrazku z Kaczafim.

– Przemawia przez ciebie zwykły antropocentryzm – wkurzyła się na Andrzeja Jagoda. – Wyobrażasz sobie, że ludzie są bardziej wartościowi od zwierząt, a to nic innego jak tylko pewna kulturowa umowność, narzucony nam paradygmat. A ja się z nikim na to nie umawiałam! Z nikim! Specjalnie nie będę dawać na dzieci, żeby zwrócić uwagę na ten problem, żeby pokazać, jak nasze społeczeństwo traktuje osobozwierzęta.
– One też mają prawa – zgodził się Andrzej, łypiąc chytrze i skubiąc wąsa. – Przede wszystkim mają prawo być smaczne.
Jagoda głośno wciągnęła powietrze, patrząc z niedowierzaniem.
– Ty zwyrodnialcu! Ty fashystoffska antropocentryczna świnio!
– Chcesz mnie obrazić, nazywając świnią? – niewinnie zdziwił się Nowy. – Przecież ona też ma uczucia.
– Nie łap mnie za słowa! Robisz to, bo jestem kobietą! Tylko dlatego mnie tak traktujesz! Patriarchalny oprawca!

– Będziemy mieć nowego frenda, studenta. Chyba z Erasmusa.
– A gdzie leży Erasmus? – spytała skołowana Maryna. – Sorry, geografię miałam ostatnio w liceum.
– Erasmus to taki program unijny – cierpliwie wyjaśnił Fabian. – Unia daje pieniądze studentom, żeby mogli zwiedzić inne europejskie miasta, studiować socjologię w Rzymie albo Berlinie, a nie w Rzeszowie czy Bydgoszczy.
– Jakie to piękne – westchnęliśmy chórem.
– Nie wzdychać mi tu chórem – burknął supervisor – bo zalatuje churchingiem.

Maryna omiotła nas płomiennym wzrokiem, falując biustem i trzymając dłonie na dolnych feminozaokrągleniach.
– Znów mam problem z waginoentuzjazmem – wyszeptał przestraszony Fabian. – Nie mówcie nikomu.

– To wszystko jest też winą telewizji – dodał kolega gej. – Telewizja pokazuje te wszystkie fashyzmy, i to ona jest odpowiedzialna za ich eskalację, za to, że brunatny hydrant polskiego nacjonalizmu podnosi znowu łeb.
– Chodzi ci o hydrę? – dopytała Grażyna.
– Chodzi mi o to, co powiedziałem – odciął się błyskawicznie kolega gej. – Telewizja promuje fashyzm.

I tak przez 283 strony, choć książeczkę daje się przeczytać, jak wspomniałem w tytule, w jedno popołudnie.

Jedna z krakowskich [KEHM!] outsourcingowych korpos. Do matecznika Młodych, Wykształconych i z Wielkich Ośrodków dołącza Nowy z Tarnowa [aka podkarpacia], usiłując pomóc im w realizacji planu sprzedaży pakietów internet + telefon. I zaczyna się. Jazdę bez trzymanki [albo raczej: po bandzie] opisują co tydzień w „Do Rzeczy” oraz – jakżeby inaczej – na fejsiku [o czym już kiedyś pisałem], ale teraz to wszystko doczekało się formy książkowej pod nieco zbyt dosłownym tytułem „Lemingi”. Dekonstrukcje polskości, dyskurs, walka z fashyzmem i wąsatymi januszami z podkarpacia oraz odsuwanie PiSu od władzy trwają w najlepsze. A w przerwach – wyimki z pamiętnika działacza opozycji antykaczystowskiej oraz z książki „Brzegiem Rzeki Wisły wracałem i truchlałem” autorstwa Pawło Kolejo. Mam nadzieję, że nie spoiluję za bardzo.

Przy tego typu lekturach ciężko na ogół jest utrzymać równy poziom cały czas. Tutaj od połowy akcja również siada, ale na szczęście nieznacznie. Oczywiście dla tych, których to bawi, bo książka stanowi – nomen omen – podręcznikowy przykład „satyry z kluczem” na prostej zasadzie: jeśli „Wyborcza” albo „Newsweek” [o dziwo relatywnie niewiele jest o TVN, dwa albo trzy razy przewija się tylko „Szkło kontaktowe” i Wojewódzki] z ich nowomową są dla Ciebie alfą i omegą, szkoda Twojego czasu. Nie jestem sobie bowiem w stanie wyobrazić np. relaksującej się przy lekturze ***, skoro jedna z czytanek w krzywym zwierciadle niemal kopiuje pewien Jej wpis o patriotyzmie prawackim i lewackim. Albo ***, którego uwielbienie dla Unii i proeuropejskość przebijają się w narracji zespołu przez calusieńką książkę. W przeciwnym razie prawdopodobnie ubawisz się setnie.

Książka wydana bardzo przyzwoicie, zarówno formatem, jak i szatą graficzną w niezamierzony [acz jak dla mnie przewrotny] sposób nawiązująca do ostatnich wydań „Mikołajka”. Jeśli w czyjejś duszy tli się mentalne podkarpacie, a nie ma jeszcze prezentu dla swoich bliskich falluso- czy waginoosób, „Lemingi” będą jak znalazł. Pendolino, kochani xD

QOTM.

Szanowni Państwo, przekazujemy na Państwa ręce kartę kredytową VISA Gold wydaną na plastiku zastępczym VISA Platinum. Jest to najbardziej prestiżowy plastik spośród wszystkich wzorów kart wydawanych przez Bank. (…) Jesteśmy przekonani, że karta kredytowa VISA Gold wydana na naszym najbardziej prestiżowym plastiku spełni Państwa oczekiwania i pozwoli na wygodne oraz bezpieczne dokonywanie transakcji.

Rozumiem insider trading, choć oczywiście nie pochwalam; sorry, taka branża. Ale żeby jedną z przewag bankowców nad resztą świata był szybszy dostęp do nowego stuffu w mieście, to już kurde przesada.

O handlu bassetami.

Właśnie skończyłem oglądać „Czterdziestolatka”. Film prześwietny, z humorem o niebo przewyższającym dzisiejsze sitcomy, no i masą bardzo trafnych obserwacji życiowych. Ale ja nie o tym.

W jednym z ostatnich odcinków Karwowski kupuje działkę, a sąsiad, który w jego zamyśle miał dostarczać mu tzw. produkty wiejskie, chwali się szczeniętami bassetów. – Interes na tym jest świetny – mówi [w tym kształcie, cytata niedokładna] – tuczyć nie trzeba, strzyc nie trzeba, a na jednym mam osiem tysięcy. Jest rok 1977.

Z ciekawości sprawdziłem, po ile teraz chodzą basseciątka; o ile nic nie pokręciłem, minęło nomen omen prawie czterdzieści lat. W zależności od rodowodu ceny oscylują między 200 zł a 2500 zł, nie będzie więc chyba z mojej strony nadużyciem, jeśli dla równego rachunku przyjmę 800 zł.

Wiecie już, o co mi chodzi? Jedno zero mniej… i cztery zera więcej z racji denominacji AD 1995 [przypominam, 10000:1]. Ja wiem, że koszyka dóbr nie mierzy się koszykiem bassetów, wiem również, że po drodze była hiperinflacja, ale mimo wszystko tysiąckrotny wzrost cen w trakcie jednego pokolenia robi wrażenie.

Poznaj siłę swoich pieniędzy, mharharharhar.

Z zamyśleń porannych.

Postanowienia motywowane religijnie, adwentowe czy wielkopostne, na starcie są teoretycznie skuteczniejsze od świeckich, noworocznych.

W świetle odkryć z „mechaniki nawyków”, o których co nieco kiedyś pisałem, czas kształtowania się w miarę regularnego nawyku trwa od miesiąca wzwyż [w tym kontekście postanowienia adwentowe mają mniejszą „moc rażenia” od wielkopostnych] – i czas trwania obu okresów, choć raczej nie „projektowany” pod tym kątem, jest do tego idealny. Świat świecki nie oferuje aktualnie żadnych podobnych ram czasowych; od wielkiej biedy możnaby było podciągnąć pod to wakacje, ale kto będzie pracował nad sobą w wakacje, do kroćset?

A potem jest jeszcze gorzej [dla twardziela świeckiego]. Wszelkie „mądrości motywacyjne” [i nie ma tu znaczenia, czy spod znaku Briana Tracy’ego, czy jegomościa spod znaku powiatowej placówki monopolowej – czy nawet jego żony! A propos, kiedy od jednego z Was doczekam się maila z odpowiedzią na pewien mój research?…] kładą nacisk na skonkretyzowany termin. Oczywiście znów w różnej formie: od „Zacznij działać TERAZ!” po „Zdzisek, weźcie mi tu * nie * i * * * * weźcie się * wreszcie do tej * roboty!”. I religia znowu górą; zaczyna się Adwent / Wielki Post [a nawet ramadan!] i geschlossen, wyrazistszego terminu na początek [czegokolwiek] nie można podać. A kiedy zaczynać realizację takich np. postanowień noworocznych? Pierwszego stycznia w południe, gdy łeb pęka, sklepy zamknięte, a ty chcesz tylko spokoju? Drugiego, kiedy nie wiesz, w co ręce w robocie włożyć, bo urlop się skończył?

Oczywiście, że są jednostki dotrzymujące postanowień noworocznych. Nie znamy, ale podejrzewamy istnienie i szanujemy zaocznie. Ale w tym aspekcie religia pomaga – i jak okazuje się w świetle najnowszych badań, całkiem [badum, tsss!] racjonalnie. I – przynajmniej z punktu widzenia analizy przesłanek – sensowniej i skuteczniej, niż cywilizacja śmierci [wykorzystanie tego w praktyce to oczywiście inna sprawa…]. Szach mat, ateiści.