Zaległości.

Jeden z pasków, których się nie zapomina, a do których linki odnajduje się długo później, bo niczego oczywiście nie bukmarkuje się w czasie rzeczywistym, a to, że się ich nie zapomina, wychodzi dopiero po paru tygodniach, kiedy odkrywasz, że niektóre teksty trzymają się mózgu jakby klejone Kropelką, co jednak nie tyle świadczy o ich wybitności, gdyż takie założenie świadczyłoby o głębokiej selektywności mojego umysłu, a aż takiego wysokiego mniemania o nim i prze to pośrednio o sobie nie mam, a ledwie o pewnej optymalnej kombinacji grafiki, słów, klimatów i skojarzeń, dla których moja percepcja okazała się targetem na tyle idealnym, że przepływ kognitywny – czy jak się to tam fachowo nazywa – okazał się być drogą jednokierunkową z komitetem powitalnym na samym końcu. Tu, o.

Z bloga JKM.

16 lat temu byłem członkiem Komisji Obrony Narodowej Sejmu. Obradowaliśmy nad nową ustawą o wojsku. Na sali było ze 40 posłów, drugie tyle generałów, pułkowników i majorów oraz trzecie tyle ekspertów wszelkiej maści – plus dziennikarze. Trwała w najlepsze dyskusja nad tak ważnymi sprawami jak liczba v-ministrów oraz kolor rogatywek – a ja czytałem sobie ustawę. W pewnym momencie poprosiłem o głos – i spytałem:„Przepraszam bardzo – powiedzmy, że jutro napada na nas Czeczenia (wojna w Czeczenii rozpoczęła się w 1994; to czysty przypadek, że użyłem nazwy tego akurat kraju): kto dowodzi wojskiem?
I, proszę sobie wyobrazić, z sali padły cztery różne odpowiedzi (Prezydent, minister ON, Szef Sztabu, najstarszy rangą i stażem generał w czynnej służbie…)!
Jest dla każdego oczywistym, ze Sejm proponujący takie ustawy składa się w większości albo z debilów, albo z agentów sąsiednich mocarstw. Podejrzewam przewagę tych ostatnich.

Życzę Państwu miłej niedzieli.

Dwie osoby od ideału.

Onet [za dużo ostatnio o nim, ale coś z tym zrobimy – przyp. zarząd] kusi mnie jutro wyjściem na Rynek, żeby pobić rekord w ilości tańczących. Z sześciu portretów celebrytów płci obojga, mających zanęcić mnie do uczestnictwa, kojarzę jedynie Magdę Mołek i Pudziana. 1/3 kontaktu ze światem zewnętrznym nie jest może wynikiem rewelacyjnym, ale rokuje dobrze na przyszłość. Może w następnej edycji nie pojawi się już nikt, kogo będę znał?…

… ale nas zbaw od takich liberałów.

Dwa snapshoty z radosnej tfurczości niemiłościwie nam panującego tworu, zwącego się liberałami [a właściwie, biorąc pod uwagę kształt koalicji – chłopoliberałami]: liberalizacja dostępu do rynku pracy i liberalizacja dostępu do WŁASNEGO kapitału emerytalnego. To drugie w zasadzie nie traktuje nawet o narastającej liberalizacji, ile raczej o narastającym poczuciu własności, no ale przecież nazwanie ugrupowania, sięgającego brudnymi łapami po nasze emerytury i mającymi poparcie sporej części wykształciumłodych, zdolnych, perspektywicznych i wolnych od przesądów obywateli naszego państwa – złodziejami explicite, nie mieści się, jak wiadomo, w szeroko pojętej kulturze dyskursu politycznego.

Edit: w artykule nt. liberalizacji dostępu do rynku pracy znalazłem również taki smaczek:

Kolejną reglamentację – tym razem zawodu dziennikarza – przewiduje jeden z trzech projektów nowego prawa prasowego, nad którego nowelizacją pracuje Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Wg pomysłu firmowanego przez Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich (SDP) dziennikarze mieliby być podzieleni na trzy grupy – dziennikarzy zawodowych, licencjonowanych oraz tzw. pracowników redakcji. By wykonywać „działalność prasową o charakterze twórczym” – czyli napisać artykuł – należałoby mieć co najmniej tytuł dziennikarza licencjonowanego, a do tego trzeba zdobyć co najmniej licencjat. Człowiek, któremu przyjdzie do głowy pomysł wydawania lokalnej gazetki, będzie musiał zatrudnić redaktora naczelnego w osobie dziennikarza zawodowego.”

Gdzie do jasnej Anielki podziała się nagle Helsińska Fundacja Praw Człowieka i całe stado innych po[d]miotów walczących o cośtam z protestami przeciwko bardzo – nie ukrywajmy – sprytnie przemycanej próbie ograniczania wolności słowa?

Dwa łyki analityki.

Przyjaciel podczas mojego niegdysiejszego przygotowywania się do którejśtam rozmowy kwalifikacyjnej stwierdził złośliwie, że słowo „analityk” wywodzi się od przymiotnika „analny”. I kiedy czytam wywiady takie jak ten [w skrócie: wywiad z Marcinkowskim, dyrektorem departamentu sportu kwalifikowanego i młodzieżowego Ministerstwa Sportu i jego głębokie i ogólnoludzkie refleksje po Pekinie]… to przyznaję mu rację, a przynajmniej duże prawdopodobieństwo słuszności. Stec obszedł się z nim tym razem i tak nadzwyczaj łagodnie.

Z nieoficjalnego manuala emacsowego.

For example, typing C-u 6 C-k kills three lines. Yes, that’s three lines, not six. Remember that with kill-line, the text on the line and the newline are done separately. Not hard to get your head around, once you’ve used it a few times.

It’s elementary, my dear Watson, chciałoby się rzec. Szkoda mojego czasu na czytanie takich komunałów 😛

There is no spoon…

Cóż, przyznam się szczerze, że gadanie JKMa o tym, że UE ukonstytuowałby dopiero Traktat Lizboński, a teraz mamy zaledwie Wspólnoty Europejskie, po pierwsze obchodziło mnie szerokim łukiem, po drugie – nie zajmowało na tyle, żebym miał zajmować się kruczkami prawnymi czy dochodzić do sedna…

… ale jeśli faktycznie jesteśmy w Unii Europejskiej, to dlaczego do kroćset na moim dowodzie rejestracyjnym stoi jak wół „Wspólnota Europejska – Rzeczpospolita Polska”?…