Studentów marketingu, którym wbija się do głowy, że marketing to tylko poniżanie cen i korzystne oferty, zapędziłbym w ramach obowiązkowych zajęć z marketingu ogólnego i cyklu życia produktu do planszówek.
Nie gram wiele, choć kilka takich gier już widziałem. Wiemy oczywiście, że dodatki – wprowadzające nowe reguły, nowe postaci, etc. – sa znakomitym sposobem na dodanie paru recykli do krzywej życia produktu, czyli wersji podstawowej. Ale sposób robienia tego mnie wręcz zachwyca, szczególnie w przypadku relatywnie najczęściej grywanego przez nas „Carcassonne”. W każdym dodatku dochodzą nowe żetony i nowe reguły, co jest oczywiście standardem. Ale tu wydawca poszedł o krok dalej, wrzucając do dodatków np. zestaw pionków dla szóstego gracza. Albo woreczek na żetony. Albo żetony, mogące w łatwy sposób określić dorobek po „zrobieniu kółeczka” i zdublowaniu okrążenia pięćdziesięciu punktów. Wszystko to sprawia, że poza wersją podstawową mamy już trzy dodatki i wciąż chcemy więcej i więcej. Abstrahując od samej gry – marketingowa Liga Mistrzów.
… zaliczająca jednak epic fail, gdy idzie o poszerzanie rynku. Planszówki to w RPRL wciąż – przynajmniej z mojego, zupełnie bocznego spojrzenia – rynek stosunkowo hermetyczny. Poza grajkami dominuje mentalne pukanie się w głowę na widok dorosłej osoby, układającej na stole czy podłodze jakieś kartoniki. Mam wrażenie, że dla sporej części populacji planszówki wciąż kojarzą się z paskudnymi, socjalistycznymi odmóżdżaczami. opartymi w całości na „strategicznym elemencie” rzutu kostką i kryptopropagandzie alkoholowej. A wielka szkoda.