Zlot się rozleciał, z mojego zaproszenia do auta nie skorzystał nikt, więc w ramach substytutu wziąłem gdzieś spod Rabki na stopa parkę wracającą z Albanii i Macedonii. Muły bagienne nie zamieniłyby ze mną ani słowa, gdybym dziewuchy nie ciągnął za język. I bądź tu człowieku uczynny, to nawet relacji z ciepłego kraju w podzięce się nie doczekasz. Ech.
* * *
O zlocie innym razem [może], ale konieczne nadmienienia jest to, że dziecko niemalże bez naszej pomocy wdrapało się na Sokolicę, budząc tym niekłamany zachwyt wśród drapaczy i nas. A swoją drogą w Pieninach rozpleniła się jakaś dzicz, na moje powitania nie odpowiadał pies z kulawą nogą, a pozdrawiane laski patrzyły się na mnie, jak na niewczesnego podrywacza. Hunowie, nie turyści.
* * *
O ile w Pieninach tłok jak nie wiem, o tyle w Bukowinie, gdzie zawiozlem Panie po zlocie – pustki. Dziwne.
* * *
Fabryczne maile nawet jeśli nie napawają optymizmem, to przynajmniej pozwalają jutro iść do roboty bez wszechogarniającego uczucia paniki. W kompie domowym – odchwaszczanie starego maila, zakładanie nowego, czynności administracyjne, konfiguracja, srututucja, wilkołacja. I tak zszedł mi cały wieczór niedzielny. Będzie naprawdę bardzo dobrze, jeśli przeżyję sierpień.