Na Spider’s Web Kralka pastwi się nad michnikowym biadoleniem o odcięciu GW od cyca po „dobrej zmianie”, które to odcięcie od cyca [czyt. rezygnacja z prenumeraty i ogłoszeń państwowych] świadczy wg Szechtera o chęci „zniszczenia ich” [co jest zresztą całkiem prawdopodobne]. Że gazeta powinna być jak bank i przynosić po prostu zyski, a nie liczyć na państwowy support w imię arbitralnie pojmowanej misji – bo niby dlaczego państwo ma nie wspierać Michnika, a np. „W sieci” czy GaPol-a?
Cieszy mnie ten gwałtowny wzrost świadomości libertariańskiej u lewactwa różowego [o Michniku piszę, nie o Kralce], od kiedy frukta państwowe stały się dlań nie aż tak znów oczywiste. To nagłe zatroskanie o finansowanie i bezzasadność 500+. To nagłe zainteresowanie systemem podatkowym. Ta troska o budżet państwa. Ten niepokój o finanse organizacji pozarządowych. Serce roście patrząc na te czasy. Ale ja nie o tym.
Wspomnianego Kralki nie ma w zasadzie po co dalej czytać, powyższe wyczerpuje w zasadzie treść – chyba, że chcecie zafundować sobie szczery i serdeczny śmiech nad kłopotami wroga, co jest oczywiście uczuciem achrześcijańskim, ale za to ze wszech miar pozytywnym i zrozumiałym. Ale obiecałem morał.
* * *
Od paru dobrych lat zaglądamy ludziom do kieszeni. I całym doświadczeniem zaglądacza oświadczam, że ekonomii nie da się zgwałcić długookresowo – stare zasady bilansowania się i zyskowności pozostają, choćby wykształciuch Schultz przyszedł do Was osobiście i dotację nie wiedzieć jaką wpłacił.
Jeśli myślisz o budowaniu biznesu, a nie tylko robieniu pieniędzy [a i to wątpliwym] – unikaj dotacji, darowizn, wsparcia, unikaj każdego cyca. I rób swoje. Będziesz biedniejszy – ale przeżyjesz.
Przypadek #1: brali, jak leciało. Te wszystkie programy pomocowe, aż furczało. Byli tak tym zaabsorbowani, że brakowało im czasu na normalne prowadzenie firmy. Cyc się skończył, jak prenumerata Michnikowi, oni też się skończyli. Z humorystycznymi epizodami w tzw. międzyczasach, kiedy brakło im koncepcji, gdzie w środku roku nieoczekiwanie wyparowało z bilansu parę milionów. To było parę lat temu; nie jestem pewien, czy ogarnęli do tej pory. Ogień nagłego i niespodziewanego bankructwa przetestował oczywiście ich wzajemną lojalność i twardość charakterów, ale nie jestem do końca przekonany, czy mieli to w biznes planie.
Przypadek #2: w zasadzie podobny. Startup na startupie startupem pogania, a u podstawy tego wszystkiego monstrualna ekspozycja na wziątki. Byli tak tym zaabsorbowani, że zwyczajnie brakło im czasu na robienie czegokolwiek innego, z nadzorem nad najbardziej podstawową bieżącą robotą włącznie. Kończą – prawdopodobnie, bo teoretycznie nie jest to jeszcze przesądzone – z milionowymi długami, falami kontroli przed sobą i prawdopodobnie bez wyjścia poza tym oczywistym.
I tak w zasadzie kończy się każdy znany mi przypadek, choć nie wykluczam istnienia jakichś magicznych anomalii. A parę już widziałem i wciąż widzę, bo co i rusz ktoś podbiera mi klientów za jedną trzecią mojej ceny. Mam to gdzieś. Bo cyca nie wolno wliczać do zwykłego cash flow. A te wszystkie magistry, startupowce i ogólnie dorośli ludzie, wyśmiewające się z czytelników Kiyosakiego, o tym nie wiedzą albo nie chcą pamiętać.
Klasyczna ekonomia oddaje może pole w krótkim okresie, ale w perspektywie dłuższej, niż paromiesięczna wciąż ma się świetnie. A Ty, jeśli chcesz budować biznes, unikaj cyca jak ognia. Za parę świecidełek oddasz duszę, stracisz czas i energię – a kiedy cyc się skończy, Twoi wrogowie wysikają się na Twój grób.