Popcorn anyone?

Dzisiejsze [i wczorajsze, i przedwczorajsze, etc.] rozmówki greckie to tylko pic na wodę fotomontaż. Dzisiejsze 0H znów pozabierało zabawki i opublikowało listę płatności Grecji dla spłaty zadłużenia, czyli weźmy zatańczmy zorbę, albo cuś…

Dla całości obrazu przypominam, że przedmiotem rozmów w tym tygodniu jest kwota 1.6 miliarda euro. A żeby nie być tak skrajnie pesymistycznym – zwracam uwagę, że poniższe kwoty dla porównania z 1.6 czegośtam są całoroczne, czyli będzie sobie można to rozbić na kilka miesięcy, mharharharhar.

Jak pisałem parę dni temu, tego typu długi – podobnie jak zobowiązania zalewarowanego!! banku – są niemal całkowicie niespłacalne. Nie dość, że tej kasy nie ma Grecja, to za moment nie będzie jej po drugiej stronie [cóż, że tylko w Optimie…] miał ktoś inny. Najprawdopodobniej – zbail-inowani, czyli większość z nas. Nie w formie podatków. W formie, że było saldo na rachunku i nie ma salda.

I wykończymy wszystkich psychologów.

Wg teorii Freuda, kobieta rozwiązuje kompleks Edypa [czyli osiąga dojrzałość emocjonalną] poprzez relację z mężczyzną. Pogląd na ten temat, bliski Twojemu, brzmi:

  1. nie zgadzam się z tym stwierdzeniem,
  2. jest to teoria stara, obciążona męskim szowinizmem Freuda.
  3. jestem w stanie uwierzyć w przydatność terapeutyczną tej teorii.

[źródło: ksero do pewnego chyba egzaminu]

Zaskoczę Was, ale stać mnie na zmarnowanie doskonałej okazji i niepopastwienie się nad samonarzucającym się tematem flejma. No dobra, trochę mi jednak żal, nawet znam przysłowie ludowe na tę okoliczność [to o babie, bzie i dostawaniu]… Ale wyjątkowo idzie o coś innego.

Jeśli dobrze widzę, to jest to test, chyba egzaminacyjny. TEST! A nie żaden kwestionariusz. Powtórzcie sobie to w myślach. „To jest test”.

Tak, to jest test. A Twoja niezgoda może na egzaminie okazać się NIEPRAWIDŁOWA. Albo możesz dostać dodatkowy punkt za MOŻLIWOŚĆ UWIERZENIA w przydatność terapeutyczną.

Albo całkiem odwrotnie.

Ratunku, no. Gdzie jesteś, Nauko?

O tempora, o mores, o xhejn.

Radość tworzenia.

Od webdesignu zawsze mnie odrzucało. Jednostronnie, naprawdę się starałem. Niestety, z homeopatyczną ilością talentu graficznego same umiejętności wystarczą do stworzenia grafiki ledwo z grubsza poprawnej technicznie, a to za mało. Na późniejszym etapie doszedł jeszcze jeden problem: standardy. Nie lubię korporacji, a wynikająca stąd „człowiekoorkiestrowatość” skazywała[by] mnie na nieustanne analizowanie interpretacji jakiegoś zapomnianego przez świat i Erica Meyera selektora w IE pre-alpha v. 6.4256 build 23439.34c. Nie napiszę, że odbiłem się od tematu, bo termin „odbicie” sugerowałby pewną energię zderzenia. Po prostu pouczyłem się, czego mi było trzeba, i zająłem się czymś innym.

Do tego wtorku [?].

* * *

Za zrobienie strony powiedzieli mi coś pomiędzy 5-10k. Trochę drogo. Owszem, pojawiły się i wyceny za 800 zł, ale znając swoje pieniactwo [prezentowane marketingowo na zewnątrz jako dążenie do doskonałości…] nie było technicznej możliwości, żebym na takim pieniądzu z niczego nie podejrzewającym nieszczęśnikiem stanął finalnie. Licencję na windu kupiłem – tylko po to, żeby po postawieniu czegokolwiek uświadomić sobie, że interfejs ogólnie, a koncepcja „zarządzalnej strony” CMS szczególnie nie przemawia do mnie za grosz [nie mówiąc o tym, że nie mogłem znaleźć ładnego tematu], a dodatkowo automagiczne przeniesienie strony statycznej na RWD w ogóle nie zdaje egzaminu. Być może zresztą wspomniane windu do tego się nadaje [zdaje się, że widziałem tam jakieś LESSy/bootstrapy, choć głowy nie dam], niemniej odpalanie web interfejsu po to, żeby wyedytować CSS, wydaje się być niespecjalnie użytecznym featurem.

Potrzeba matką wynalazków; nie wiedzieć kiedy wpadło mi w łapy Foundation. Przez moment zastanawiałem się jeszcze nad bootstrapem, ale nie pamiętam już, co zadecydowało na jego niekorzyść – patrząc z dzisiejszej perspektywy, zapewne jakiś całkowicie niemerytoryczny szczegół.

Początki – tradycyjne. Próba zrobienia jakiegoś carousela, projekt optycznie ciążący ku górze i kolejny atak furii. Dociśnięty do ściany [wszystkie projektowane ścieżki rozwojowe naszej fabryczki mają na początku stronę, która wreszcie nie spędzałaby mi snu z powiek], w błysku geniuszu pomyślałem sobie o white page design.

Kompozycja notki, po rozpoczęciu poprzedniego akapitu od „początki – tradycyjne” nie pozostawia mi wielkiego wyboru – w tym miejscu nad miasteczkiem musi wzejść słońce, bohater dostaje dziewczynę, a całość kończy się szczęśliwie i optymistycznie. Dość powiedzieć, że w jakichś 70% mam wreszcie projekt, który przetrwał czterokrotną próbę porannej weryfikacji estetycznej, co jest u mnie ewenementem. Skończyłbym to już dawno, gdyby nie chęć dopieszczenia template’u, wyrosła ze zdumiewająco niewielkiej ilości czasu, poświęconego na etap projektu i realizacji graficznej. Robię i18n, rzeźbię templatki w php i tylko czekać, aż zupełnie niechcący stworzę własny text-based CMS.

I chyba właśnie to było nieuświadomioną przeszkodą. Sytuacja, w której zamiast zastanawiać się nad spozycjonowaniem każdego elementu co do piksela [razy ilość „standardów”…], mogę faktycznie zająć się detalami layoutu, okazała się być zbawienna. Umiejętności graficznych od tego mi nie przybyło, ale uwolniony od konieczności projektowania na poziomie niższym, niż siatka, pracuję zupełnie inaczej. Wychodzi na to, że o ile nie mam nic przeciwko grzebaniu w czystym HTML/CSS, gdy trzeba zmienić kolor czy dodać border, o tyle „niskopoziomowość” każąca cały projekt tworzyć na poziomie niższym, niż siatka, zdecydowanie nie jest dla mnie – a z kolei wspomniany grid jakimś magicznym sposobem sprawia, że ból niedostatku talentu graficznego jest mniej dojmujący, niż mi się dotychczas wydawało. I to jest chyba największa niespodzianka, zanotowana przy tej okazji.

Gdyby jeszcze całość działała na cholerstwie pn. IE8, byłbym w siódmym niebie. Ale i tak jest wyśmienicie.

Władysław Łokietek pierwszym polskim speleologiem?

Trudno dziś orzec, skąd wzięła się plotka, jakoby Władysław Łokietek miał być pierwszym polskim speleologiem. Być może upowszechniło tę pogłoskę zdanie z bulli sandomierskiej: „Władysław Łokietek był pierwszym polskim speleologiem”.

Tak jest, zgadliście, ostateczna wersja wiadomości żyje i ma się dobrze. W najnowszym contencie ponadto m.in. „Newsweek” zapowiada nową wersję, adresowaną do inteligentnych, w Paryżu wynaleziono szampon koloryzujący łupież, a w rankingu przeprowadzonym przez Frankfurter Allgemeine Zeitung na najbardziej wiarygodną gazetę, ostatnie miejsce zajęła Frankfurter Allgemeine Zaitung. Indżoj.

QOTD.

Kochani, mamy pierwsze efekty rządów Dudy. Mistrzem tego kraju w kopaniu niewegańskiego świńskiego pęcherza został LECH Poznań. Wszyscy wiemy, iż Duda to człowiek Lecha, więc jush zaczyna się nepotyzm!!!111

Zwróćcie też uwagę, iż w piłkarskim dyskursie nie ma miejsca dla Czecha i Rusa, nie mówiąc już o Helmucie, Alanie albo Mustafie. Tylko czekać, aż do najwyższej [znów fashyzm!!!] klasy rozgrywkowej awansuje zespół Jarosław Jarosław.

Źródło: MWizWO w najnowszym „Uważam Rze”; jak zawsze w formie.

Jak nawarzyłem kwasu.

TL;DR – wg tego przepisu. W zasadzie wyszło.

Ileż w upał można wlewać w siebie piwa albo coli? Szczęściem niedaleko można dostać kwas chlebowy, jeśli ktoś jeszcze nie próbował – polecam. Sprzedawany niedaleko ma tylko jedną wadę: wchodzi za gładziutko, wziąwszy pod uwagę fakt, że półlitrowa butelka kosztuje 5 zł. Za coś takiego Trybunał Stanu najmniej. Postanowiłem wziąć sprawy we własne ręce.

Wzmiakowany przepis banalnym jest, kłopot pojawił się tylko – prawdopodobnie – z chlebem. Wróbelki ćwierkają, że sztuczność razowca może powodować brak fermentacji drożdży – i rzeczywiście, pierwsza tura butelek „całowała” ledwo ledwo, druga nie daje podstaw do większej zmiany [będę wiedział w poniedziałek], a i opisywanej piany zaraz przed rozlaniem do butelek jakoś nie uświadczyłem. Pierwszy rozlew czterolitrowy nie zwala może z nóg, ale smakuje niezgorzej [choć uczciwie mówię, że rewelacji nie ma – może przez tę podejrzanie niewielką fermentację], daje satysfakcję, no i przede wszystkim zostawia wyrób kupiony daleko w tyle, jeśli idzie o opłacalność – wspominana półlitrowa butelka, zamiast 5 zł, wychodzi w granicach 70-80 gr. Jest się o co bić zważywszy, ile butelek [bezzwrotnych] schodzi w naszym gospodarstwie domowym.

Mam jednakowoż z tym pewien problem, natury… etycznej. Po pierwszej fazie, przed dodaniem drożdży, zostaje pół kilo mokrego chleba, z którym nie bardzo wiadomo, co zrobić. Może to kwestia lektur [„Do kraju tego, gdzie kruszynę chleba…”], może wychowania i wypływającego stąd szacunku do jedzenia, ale jakoś ciężko przychodzi mi go po prostu wyrzucić. Do suszenia / prażenia nie mam za bardzo warunków lokalowych, krakowskim targiem więc skończy się to pewnie na wykładaniu tego na niezupełnie widoczne elementy osiedlowych trawników, a biocenoza zatroszczy się o resztę.

Ołówek.

Dobrze znana [chyba] legenda miejska głosi, że w erze podboju kosmosu powstał problem zapisywania notatek. Amerykanie wyłożyli całą górkę dolarów na opracowanie technologii długopisów działających w stanie nieważkości, na co poszła również – poza wspomnianą górką baksów – jeszcze większa górka czasu. A Ruscy dali kosmonautom ołówki.

Bawiło mnie to do wczoraj.

* * *

Serwer terminali po którejś popsujce MS odmówił płynnej współpracy z webmailem. Szarpało, blokowało, errorami certyfikatów rzucało i ogólnie pocztę sabotowało. Poddałem się po miesiącu. Wynajęci fachowcy [sprzedali mi serwer, więc miałem podstawy tak to traktować] poddali się po trzech tygodniach.

A człowiek z ulicy wziął i kazał mi wdrożyć Thunderbirda z IMAPem.

[Na swoje usprawiedliwienie mam jedynie to, że mentalnie z epoki POP3a łupanego siakoś od razu przeskoczyłem do webmaili i etap rzeczonego IMAPa najzwyczajniej mnie ominął. Ale niesmak pozostał.]

Ostatnie takie lato?

Podczas porannej prasóweczki zaatakował mnie artykuł, dotyczący czegoś, co możnaby nazwać początkiem spodziewanego Global Resetu – przejawiającego się na razie w zauważalnym wzroście oprocentowania narodowych obligacji. Rzecz nie jest nowa, od kilku lat napotykam jedynie te czy inne domysły, typujące „kiedy” [na czym przejechał się np. obstawiający zakład za wcześnie prof. Rybiński ze swoim Eurogeddonem] – dyskusja o „czy” praktycznie nie istnieje.

Linkowanie całego panikarskiego contentu mija się oczywiście z celem, uwadze SzPaństwa polecam jedynie dość niepokojące kalendarium podobieństw pomiędzy upadkiem Lehmanów w 2008 a aktualną [wg daty publikacji arta] sytuacją w Deutsche Banku. TL;DR – tylko na samym początku poprzedniego tygodnia dwóch VIPów ze ścisłego zarządu ogłosiło swoją rezygnację, a 9.06 S&P zdegradował ranking DB do poziomu BBB+ [trzy oczka wyżej śmieciowego]. Idem – Lehmany nigdy [oczywiście do momentu bankructwa] nie odnotowały tak niskiej oceny ratingowej.

W tymże artykule poziom ekspozycji DB na derywaty szacowany jest na 54 biliony dolarów. Dla porównania – PKB strefy euro wynosi 9.6 biliona dolarów.

* * *

A teraz wyobraźcie sobie, że – ogólnie mówiąc – z dnia na dzień świat dowie się, że parę firm, paru emerytów i parę rządów nie dostanie przynależnej im mamony w wysokości PIĘCIO[i cośtam]KROTNOŚCI PKB strefy euro. Potrąćmy sprzedaż padliny i jakiś 1% ocalały z haircutu, mam gest. A to tylko samo bankructwo DB na derywatach, za tym pójdą następne, bo nawet Kowalski nie może bezboleśnie w swoim raporcie taktycznym ująć konsekwencji zniknięcia tak nieistotnej kupki pieniędzy. Za tym idzie służba zdrowia, szkolnictwo, emerytury, policja… wszystko.

* * *

Pomysły są różne, DwaGrosze wspominają na przykład o zaawansowaniu prac dot. dyrektywy bail-inowej. W skrócie: ratowanie zbankrutowanego banku Twoimi podatkami jest już passe, Szczurek i spółka mają dwa miesiące na wdrożenie [nie „opracowanie”; wdrożenie – jeszcze jeden przejaw tak zwanej „suwerenności”] prawa, umożliwiającego – w razie bankructwa banku – ratowanie go Twoimi pieniędzmi z konta. Tak właśnie – bankrutuje bank, zapłacisz Ty ze swojego konta. Może całością, może karnym domiarem [jak na Cyprze], może jednorazowym podatkiem… Do wyboru, do koloru. Miałeś na koncie 50,000 zł? Budzisz się i masz 45,000. Albo 20,000. Albo nie masz nic, poza wyrazami poparcia. No i nie zapominaj, że jeśli wszystko się przeciągnie jeszcze parę miesięcy i w międzyczasie „przeforsuje się” ban bądź znaczne ograniczenie gotówki, jako obrona przed rabunkiem pozostanie Ci jedynie zagłosowanie na tych, którzy rabunek zaproponują w nieznacznie mniejszym stopniu.

W tle Grecja [potencjalne źródło nieodzyskiwalnego szmalu] wciąż bez rozwiązania, ale za to Ameryka wyładuje u nas więcej sprzętu, whoah!

* * *

Wróbelki ćwierkają, że wszystko już było. Że był 1929 i daliśmy radę. Pewnie, że tak, teraz też damy radę. Tyle, że w 1929 i skala długu była nieporównanie mniejsza, i wierzycielami nie byli dysponenci emerytur Waszych rodziców i dziadków. I za kupę rzeczy płaciło się własnymi pieniędzmi.

Damy radę, spokojnie. Mam tylko nadzieję, że bez bombardowań i obozów koncentracyjnych. Korzystajcie z tegorocznego lata, drugiego takiego może długo nie być. Choć oczywiście naprawdę chciałbym nie mieć racji. Serio serio.