Blogi umierają stojąc – na circa 20 śledzonych przeze mnie joggów w miarę regularne wpisy pojawiają się na około trzech – czterech. Co jest?
* * *
Byliśmy na Asteriksie na Olimpiadzie. Żenada do sześcianu. W stosunku do Misji Kleopatry, która – mimo, że znam ją już prawie na pamięć – wciąż potrafi rozłożyć mnie na łopatki, wszystko, co się zmieniło, okazało się niewypałem. Niewypałem okazał się scenariusz, reżyseria, odtwórcy Asteriksa, Cezara, prezentowany humor [dialogi – z wyjątkiem kilku perełek – to żart o subtelności walenia cepem po łbie], polskie dialogi [żądam dialogów Wierzbięty!!!!] i – za wyjątkiem Zborowskiego, który jednakże też tym razem niespecjalnie się popisał – polski dubbing. Zero finezji, subtelne gagi typu „Kubica już nie jeździ”, publiczne jedzenie robaków, dresowaci odtwórcy głównych ról, Zidane całujący się z odtwórcą Numernabisa [w tym epizodziku w polskiej wersji Pazura – notowania tego człowieka coraz bardziej u mnie rosną, a w dubbingach okazał się o klasę lepszy od niezauważalnych Kota i Szyca czy holoubkowatego Olbrychskiego], powtarzane do womitu przez Cezara w ramach dowcipu „Ave ja!” [owszem, śmieszne… pierwsze dziesięć razy]… szkoda gadać. Nie pamiętam, żebym dawno coś tak mocno odradzał. Choć powiem tak: jeśli ktoś jest fanem „Shreka” – może i ten film mu się spodoba. Ja nie jestem.
* * *
Tiramisu. Tym razem zachowało formę i nie porozlewało mi się z tortownicy, a to dzięki żelatynie. Żeby nie było za dobrze, dałem jej chyba trochę za dużo. Wyszedł z tego fantastyczny sernik z gorzką posypką kakaowo – czekoladową, ale był to bez wątpienia najdroższy sernik, z jakim miałem w życiu do czynienia. Ale jeśli przy następnym znajdę minimalną konieczną dawkę żelatyny – będzie w porządku.
* * *
Książki kuszą mnie coraz bzdurniejszymi zajawkami. Jedna z nich zachęca mniej więcej tak: Bohater wpada w toksyczny związek, który okazuje się być trójkątem, a nawet czworo- i pięciokątem; przerażony nie wie, co ma robić [cytat z pamięci]. Osobiście doradziłbym naukę geometrii. Albo: książka, na podstawie której powstał film twórcy „Tożsamości Bourne’a”. Rozplątywanie tej niewątpliwie istotnej zależności towarzyskiej zajęło mi jakiś czas, ale po jego upływie kartkowałem już książki z innej półki. Tylko czekać na rekomendacje, zauważone kiedyś na prhn: na okładce wielkimi wołami „ANDRZEJ SAPKOWSKI”, a pod spodem, drobnym druczkiem: „…tego nie czytał”.