Pała z matematyki, czyli 70. Krakowska Lekcja Śpiewania [piosenek patriotycznych] na Ry(n)ku Głównym.

A dokładniej – z szukania wspólnego mianownika.

Poszliśmy, choć nieco spóźnieni, z imprezy poprzednimi edycjami pozytywne skojarzenia mając raczej. W tym roku sami, bo jedna koleżanka zachorowała, a druga powiedziała, że sama nie pójdzie jedni nie przyszli, bo struny głosowe popękane, a drudzy nie przyszli, bo ich tu nie ma. I zaczęliśmy śpiewać. Wszystko na dziko, bo nie załapaliśmy się na śpiewniki, ale pomocni sąsiedzi dali radę i Forki dołączyły się, zerkając przez ramię. Były „Czerwone Maki na Monte Cassino”, „Pałacyk Michla”, reszta evergreenów i mnóstwo innych, których nie znaliśmy, w tym jeden szczególny, o którym niżej. A przy „Zielonej WRONie” tak ostro wziąłem się za jodłowanie w refrenie, że zaczęli mnie nagrywać i niewykluczone, że całkiem niechcący pójdę w świat w sposób, którego zasadniczo sobie nie życzę. No ale mniejsza; evviva l’arte!

Pierwszy raz wzdrygnąłem się, gdy prowadzący zaczął gadać coś o zawłaszczaniu kotwicy Polski Walczącej przez łysych. Nie dlatego, że popieram zawłaszczanie – i to szczególnie przez takich – bo nie popieram. Wzdryg wziął się ze zdziwu, że prowadzącym przeszkadza zawłaszczanie [do którego wciąż nie umiem się przekonać, bo kupno od TVNu urodzin Hitlera ze swastyką z wafelków za 20 tysi jako żywo przypomina mi rozdmuchiwanie – na siłę lub pod zlecenie, you name it – demonów „polskiego czegośtam” z Tejkowskim w roli głównej sprzed parunastu lat], a nie przeszkadza wsadzanie polskiej flagi w ekstrementy, „TenKraj” i inne akcje tego typu. Rozchmurzyłem się, kiedy prowadzący przy wspomnianych „Czerwonych Makach” zaczął opisywać swoje perypetie i zaangażowanie w odzyszczenie tego utworu z łap Bawarczyków. Było dużo o zjednoczeniu się, wspólnym świętowaniu, nad tłumem powiewały wyłącznie biało-czerwone flagi i było miło.

Ale kiedy zaprosili na scenę panią z widowni i zaczęli na niej testować ten ograny i wielokrotnie [choć widać nie dość jeszcze] obśmiany numer z banknotami i działaniem UE [„pani da nam 3 zł? Świetnie, oto 10 zł dla pani! Tak działa Unia Europejska! Gdzie, do cholery, są te mdlejące z roszkoszy młode dziewczęta???…”], to rzygłem, pierdłem i wyszłem, bo chamstwa nie zniesę. Gdzieś w połowie Szewskiej dobiegła nas jeszcze unijna międzynarodówka.

Wiecie, czego nie znoszę w artystach? Braku znajomości matematyki. Do pożenienia ułamków niezbędne jest znalezienie wspólnego mianownika, z naciskiem na „wspólny”. Otóż zasadniczo zgadzam się ze stwierdzeniem, że budowanie poczucia wspólnoty na odrębności ideolo w kontraście do jegomościów z wafelkami takim budowaniem jest [choć IMHO nieco na siłę i – przez brak liczebności tych drugich – wymuszonym, no ale niech tam]. Testem szczerości intencji „uwspólniania” mogło być prawdziwe szukanie owego wspólnego mianownika, a nie tanie zagrania w stylu „jest fajnie i przyjemnie, kochamy się i jesteśmy jednością, czy jest tu jakiś cwaniak?”. Szukanie na takich imprezach klaki dla UE w sytuacji, w której jesteśmy chyba ostatnią nacją, miłującą ją przeważająco, jest wszystkim, tylko nie szukaniem owego wspólnego mianownika. Ot, i tyle warte te wszystkie deklaracje.

Ale żeby nie kończyć posępnie – kwiatek Wodeckiego na koniec, który w całości usłyszałem wczoraj pierwszy raz, ze śmiechu się popłakując, „wszarz i wzdłuż” FTW! Naprawdę nie mam pojęcia, dlaczego dopiero wczoraj.

Jedna myśl w temacie “Pała z matematyki, czyli 70. Krakowska Lekcja Śpiewania [piosenek patriotycznych] na Ry(n)ku Głównym.

  1. No, to faktycznie smut. Zawsze w takich sytuacjach zastanawiam się po cholere wyciągać w takim momencie rozmaite drażliwe tematy zamiast po prostu kurde pośpiewać i pocieszyć się, że nie mamy obowiązkowej matury z niemieckiego / rosyjskiego

    Polubione przez 1 osoba

Dodaj komentarz