Jak zakładałem firmę produkcyjną i co z tego wynikło.

Ze Starym miałem kontakt w sumie… w sumie nie wiem, jak to określić. Twarz i osobę kojarzyłem od dawna, ale jakoś nigdy nie rozmawialiśmy specjalnie „off the record”. I tylko kiedy wyjeżdżał, bąknął coś o tym, że bardzo chciałby założyć coś swojego, ale nie ma nikogo od organizacji, bo sam woli zająć się robotą. Bąknięcie odłożyłem z tyłu głowy na lepsze czasy.

Przedostatnio objawił się Młody. Ma całą kupę czasu, jeszcze większą kupę chęci i otwartą głowę. I Stary, i Młody, i ja mamy w zasadzie z czego żyć – a jednocześnie każdy z nas ma to, czego nie mają inni: Stary przepotężną wiedzę, Młody czas do roboty, chęci i głowę, ja – jakąś tam praktykę w kwestii rozkręcania projektów. Ty nie masz nic, on nie ma nic, ja nie mam nic – razem zakładamy fabrykę!

* * *

Kasa. Potrzeba mnóstwo kasy na początek. My jej nie mamy. Pożyczać nie chcemy, to już ustaliliśmy przy pierwszym telefonie. Ale, jak zauważyłem, to nie tyle przeszkoda, ile kwestia do przejścia. Ponieważ w dającym się przewidzieć horyzoncie czasowym nie będziemy ciągnąć z fabryczki ani złotówki, można akumulować kapitał na mniejszych, niskokosztowych projektach. Dwa – biznesik wydaje się akurat ładnie skalowalny, góry szmalu wymaga dopiero przy zakładanej skali, do tego czasu można… no, można się skalować właśnie. Jeden problem to nie problem, next! Ale że to, że tamto, że owamto.

– Ale nie wiemy, co to ma dokładnie być. – Stary do mnie. – No właśnie – kuszę. – Możemy się spotkać i pogadać. Zobaczyć, czy coś w ogóle z tego mogłoby wyjść. Na spokojnie spisać listę potencjalnych przeszkód i zastanowić się nad sposobem ich obejścia. Sensowną przy naszej wiedzy analizę opłacalności interesu, jakieś mini-SWOT i ewentualnie listę rzeczy do pogłębionej analizy. Chcesz mieć coś własnego, prawda? Siądziesz 10 minut, spiszesz argumenty „przeciw”, ja ściągnę Młodego, pochwali się tym, co już zrobił, razem posiedzimy parę godzin i zastanowimy się. Jeśli coś się z tego urodzi, najwięksi na światowych rynkach za parę lat będą mieć mokro w majtach, a my – emeryturę mocno przed terminem. Jeśli nie – wszyscy stracimy najwyżej po parę godzin, a ja dodatkowo będę w plecy z jakimś plackiem czy czymś do herbaty, a to jest strata, z którą mogę nauczyć się żyć.

– No dobra – Stary do mnie. – Możemy tak zrobić. Właśnie mijała druga dekada sierpnia. Umówiliśmy się na następny telefon na początek września. Telefon – przypominam – na siad przy placku.

Wypadki odtąd potoczyły się szybko. Zadzwoniłem we wrześniu, weekend miał już zarezerwowany. Próbowałem zadzwonić po weekendzie – nie odebrał już telefonu. Przestałem kopać się z koniem i tylko głupio było mi przed Młodym za przedwczesne bicie piany.

* * *

Inny Młody opowiedział mi zasłyszaną historię, ponoć z życia, ale licho wie tych motywatorów, co u nich jest z życia, a co tylko na szkoleniach podłapali.

Grupa kumpli siedzi przy wódzie. Nagle pada pomysł: – A może by tak założyć knajpę? – Świetnie! – odpowiada chór w greckiej tragedii. – No to pod tę knajpę! – sru, następna kolejka. Rozmowa przechodzi na inne tory.

Mija pół roku.

Grupa kumpli siedzi przy wódzie. Nagle pada pomysł: – A może by tak założyć knajpę? – Świetnie! – odpowiada chór w greckiej tragedii. – No to pod tę knajpę! – sru, następna kolejka. Rozmowa przechodzi na inne tory.

Mijają kolejne miesiące, kumple piją razem jeszcze kilka razy i sytuacja się powtarza.

Przy kolejnym piciu, pomysłodawca założenia knajpy wypala: – A wiecie, co szwagier zrobił? Piłem z nim kiedyś i mówię do niego, że może by tak założyć knajpę. Za kilka tygodni patrzę, a on faktycznie zakłada tę knajpę. I teraz nieźle z tego żyje, skubany. – Te, pacz, wstrzelił się w rynek, je… – dalszą część epitetu zagłusza knajpiany wrzask. – No to pod tę knajpę! – sru, następna kolejka. Rozmowa przechodzi na inne tory.

Mija pół roku… Da capo senza fine.

* * *

Dalej uważaj „literaturę motywacyjną” za stek bzdur, śmiało. Jesteś przecież za inteligentn[a|y], żeby potrzebować rozpisanego od A do Z schematu podejmowania decyzji czy wysłuchiwać po raz pięćsetny czyichś tyrad o tym, że sukces zaczyna się od prawidłowego nastawienia, prawda?

EDIT wieczorny: Jack Ma: If you’re Poor At 35, You Deserve It. Jack Ma – a Ty?

3 myśli w temacie “Jak zakładałem firmę produkcyjną i co z tego wynikło.

  1. Umawiałem się ostatnio z kimś na biznes. Pomysł był, nawet jakiś wstępny kapitał, rozeznanie rynku. No ale nie odzywa się już drugi miesiąc, a mi też ciągle głupio dorosłemu facetowi przypominać, że co prawda miałem wspomagać za mglistą obietnicę przyszłych zysków, ale to nie oznacza, że będę się ciągle przypominał, że mieliśmy cokolwiek robić.

    Polubienie

Dodaj komentarz