Pamiętacie Dziką Mrówkę Nie Tego Perepeczki? A dzietam… Drobnych złośliwości pod adresem wieku Lurkerów oszczędzę, albowiem łacno mogłyby się one obrócić w grube złośliwości pod adresem mojego. No ale mniejsza.
W „Tam-tamach”, dopływając do brzegów Afryki, któryś z bohaterów [hm… Tata?] recytuje dwie zwrotki rozwiązanej dzisiaj Zagadki Wszechświata [„Afryka dzika, śniona tyle razy…”], która siedziała mi we łbie, odkąd zasadniczo przestałem chodzić z drabiną na truskawki i której dotychczas nie mogłem wyguglać, mimo wielokroć podejmowanych prób. Dzisiaj znalazłem, umrę spokojniejszy. Gdyby w kimś jeszcze siedziało to od, kehm, kilkunastu lat…
Ladies, Gentlemen, i ty, księże proboszczu… Kazimierz Wierzyński, „Podróż do Afryki”. Zerżnięte bezczelnie stąd.
Gdzieś za witryną dostrzec siedem słoni.
Albo żyrafę na marce Niassy
I już odjeżdżać! Tylko raz się dzwoni
Na afrykańską podróż w ananasy.
Wprost na ulicy wsiadam do wagonu,
Rozkładam bagaż i przez okno patrzę
Na świat bajeczny tego iluzjonu,
Który się kręci w głowie, jak w teatrze.
A gdy do domu, pełny dziwnych zdarzeń,
Dobiję jakoś, to stara kanapa
Jest, by jacht z gniazdem bocianiem dla marzeń,
A serce w piersi, jak w kieszeni mapa.
Ściany rozstąpią się, i wielkie morze
Ląd mój pożegna sekretnym szelestem,
A papierosów dym błękitne zorze
Zawiesi ponad niknącym Triestem.
Afryko dzika, śniona tyle razy,
W żółte na mapie malowana kreski!
Już widać twoje wśród piasków oazy,
I już kołysze mię kanał Sueski.
Sfinks mi się kłania, a w dali, na przedzie
Aden połyska minaretów sławą!
Tu, kapitanie, niech sternik wywiedzie
Jacht na ocean i skręci na prawo!
Wygasły Kibo znowu się zadymi
I brzeg oświetli lampionem pożaru,
Na wjazd mój będzie skokami dzikiemi
Tańczyć sam wielki sułtan Zanzibaru.
Rozdziawią paszcze z dziwu krokodyle
I wyprostują swe garby wielbłądy,
Strusie, kryjące łeb w piaskowym pyle,
Wstaną, szpalerem otaczając lądy.
A głowa pełna murzyńskich wyrazów
I dróg Stanleya bez pryzm i bez darni,
Wśród niewidzianych nigdy krajobrazów
Zbłądzi, jak w cudach magicznej latarni.
W tej panoramie dopłynę bez troski,
Niczem wśród Lloyda najdroższych cenników,
Na Madagaskar, gdzie hrabia Beniowski
Raz w noc przeczyta mi coś z pamiętników.
I zwierzy mi się, że w morzu, na górze
Wyspy, gdzie z dawna już nikt nie zazierał,
Duch jakiś chodzi w francuskim mundurze,
Ktoś, jak banita, i ktoś, jak generał.
Wywieście gwiezdną banderę okrętu,
Niech go pozdrowi wśród morskiej zawiei,
Gdy kompas palcem pokaże u skrętu
Złote wybrzeże z Przylądka Nadziei.
Dal się wyłoni z mgieł nieodgadniona
I świat powieścią Jules Verna się wyda,
Życie wyprawą w cuda Robinsona,
A każdem miastem będzie Atlantyda.
Jachcie mój lekki! Już ostatni sygnał
I już ostatnia po drodze depesza!
Wiatr żagle twoje do Kadyksu przygnał
I serce mapę na kołku już wiesza.
Już nic bocianie gniazdo nie wywróży,
Iluzjon w głowie kręcić się przestanie.
Wysiadać! Koniec cudownej podróży
Snów karawaną po fatamorganie!